Włączam muzykę. Reamon- supergirl. Zamykam oczy i znów mam kilka lat. Jadę na wakacje. Obserwuje zmieniający się za oknem krajobraz. Na horyzoncie majaczą sie niebezpieczne wierzchołki gór, coś co powoduje we mnie napady strachu. Mam wrażenie, ze zaraz rusza prosto na mnie i przygniotą mnie na zawsze. Nie ma ratunku.
Mam piec lat. Mieszkamy w małym domku pośrodku niczego. Trzeba niezłe się nagimnastykować, aby dostać się na górę na której stoi. Obok mieszka rodzina Niemców. Codziennie mijam ich biegnąc do śmietnika i krzyczę wesołe :guten morgen za które odwdzięczają mi się rozbawieniem. Niemiec cały dzień leży na hamaku i kartkuję prawdopodobnie ta sama gazetę. Znalazł się w raju wiec czegoż można chcieć więcej? Po drugiej stronie mieszka Włoszka z trojka dzieci. Maz wraca jednie na weekendy i wtedy zmienia się cały tryb życia rodziny. Gdzie znikają te krótkie sukienki i kolorowy makijaż? Chłopiec w moim wieku notorycznie ciągnie mnie za włosy, nie zrozumiemy do końca wakacji co do siebie mówimy, ale to nie przeszkadza mu przychodzić codziennie. Mam polską czekoladę, on dobre ciastka. Tak smakują dziecięce wakacje.
Jestem niewiele starsza, gdy idę do szkoły po raz pierwszy. Gorzki smak herbaty z trudem przepływa mi przez gardło. Wcale się nie ciesze. Łzy w oczach i niebieski plecaczek na plecach.
Mija kilka kolejnych lat. Moje włosy ciemnieją i chyba już nie będę jasna blondynka. Wypadają mi ostatnie mleczne żeby. Dotykam językiem nierówności jakie po sobie pozostawiły.
Ciepłe lata spędzam na dworzu z koleżankami i kolegami. Gramy w klasy i piłkę nożna, która zawsze wywoływała na mojej twarzy szczery uśmiech. Jemy moje ulubione wtedy lody kokosowe, do których sentyment pozostał mi do dziś. Przygłupie produkcje na mtv, myspace i proste gry na telefonie odcisnęły się na moich czasach i nie oddałabym ich za nic.
Mijają kolejne lata i jestem w miejscu, w którym nigdy nie chciałabym się znaleźć. W gimnazjum, które nie spełnia moich marzeń i narzuca mi język francuski, który okazuje się utrapieniem. Szukam pozytywów i tworze miliony zmyślonych historii, które zapisuje w każdej wolnej chwili. Zbiory zeszytów z powyrywanymi kartkami i posklejanymi planami. Mogłabym być kim tylko bym chciała. Dziennikarstwo i fotografia cisnęły mi się na usta, gdy tylko ktoś pytał o przyszłość. Chciałam zbawiać świat od zawsze. Pisać o polityce, o problemach i walczyć za innych, a potem... Chciałam zamykać piękno na kilku błyszczących fotografiach, szokować, inspirować i zawsze znajdywać się na samym szczycie nie dając o sobie zapomnieć. Liceum było miejscem idealnym choć traktowałam je z przymrużeniem oka. Robiłam zdjęcia. Przypomnij sobie jakie to cudowne uczucie planować coś, czekać na to i w końcu realizować! Spędzałam długie noce nad photoshopem i pendrive tworząc tysiące jak mi się wydawało kopii. Mogłabym przywołać smak każdej spędzonej tak chwili. Odtworzyć od nowa każdy uśmiech, każdy pstryk i każdy odmrożony palec. Zakochałam się. I jak się okazało nie tylko w fotografii. Przeszłam długa drogę podczas, której unosiłam się ze szczęścia, upadałam, paliłam swoje ideały i zarzekałam, ze już nigdy nie zbawię świata! Wyszło mi to na dobre, gdy wszystko się skończyło. Skończyłam z zakochanym sercem wyrzucając z niego wszystkie słabości i miłości. Stałam się zimna na pewien czas. Z aparatem wciśniętym w kat i przyrzeczeniem, ze w tym życiu nie zrobię już więcej zdjęć. I wtedy nauczyłam się najwięcej ze wszystkich tych lat. Przeleciała mi przed oczami roześmiana 5 latka i chciałam ja wziąć w ramiona, zderzając się z własnym odbiciem. Moja słodka imaginacjo! Przywołałam zapach szwajcarskich kwiatów we włosach, belgijskiej czekolady, świeżo kupionej książki i pierwszego śniegu. Poczułam, ze ideały czasem się pala i nie ma w tym nic złego. Nie takie tragedie widział świat. Przekreśliłam dziennikarstwo wierząc, ze idę w dobra stronę. Przestałam walczyć o zbawianie świata. Mogłabym zatracić się w rozpaczy, w tęsknocie za utraconymi ideałami i spędzać dni z zegarkiem w ręku odliczając ze smutkiem kolejne godziny, które nigdy się nie powtórzą. Ale czy to coś by zmieniło skoro nadal jestem ta sama osoba co dziesięć, piętnaście lat temu? Czyż nie jest tak, ze wszyscy kreujemy swoją drogę tak, aby z wesołej kilkulatki stać się pewna świadomością? Czyż nie jest w tym pewien misterny plan? Czyż nie gromadzimy gorzkich momentów po to, aby się czegoś uczyć? By zbierać niewidoczne na naszej skórze pręgi przeżyć? O to chyba chodzi , aby przez całe życie dostrzegać w sobie ta sama osobę. Nie zależnie od tego co wybierzemy i gdzie pójdziemy. żeby nie czuć smutku myśląc o tym co utraciliśmy. Żeby pamiętać, ze to co przeżyliśmy jest nasze. Tylko nasze. Tak to naprawdę byłeś kiedyś ty! I nadal jesteś. Nie marnujmy życia na wskrzeszanie naszych złamanych marzeń, a kierujmy energię w stronę tego co żywe. Twórzmy, bawmy się i stawiajmy nowe cele. Bez żalu za tym co się nie udało. Pamiętaj o beztroskiej pięciolatce.
And then she'd say: It's OK, I got lost on the way
But I'm a Supergirl and Supergirls don't cry.
Zdjęcia zrobił mi Timek spontanicznie iphone'm w któryś z jeszcze chłodnych, kwietniowych dni. I tak na wszystkich patrzę w dół, haha! A co do wpisu to będzie to chyba mój ulubiony post w życiu, bo ilekroć przewijałabym tekst czuję w nim całą siebie, a przy okazji łzy w oczach.
Jak wyglądają wasze wspomnienia, które szczególnie odcisnęły wam się na sercu?