Jeśli chodzi o noclegi we Włoszech to chyba mogłabym napisać już niemały poradnik. Wynajmowałam domy, apartamenty nad morzem, małe domki ala cempingi pośrodku niczego, skalne domki znane z widokówek (kamienne miasteczka na szczycie z setką mieszkańców xd).
Były agroturystyki i hotele. Naprawdę troszkę się tego zebrało, ale nie potrafię wybrać, która opcja jest najlepsza.
Zdecydowanie jednak od hoteli wolę prywatne domy, ale może to dlatego, że ja generalnie nie najlepiej się w nich odnajduje i paradoksalnie niezbyt bezpiecznie się w nich czuję.
Dziś jednak całe szczęście nie będę musiała wybierać między nadmorskimi apartamentami, a agroturystykami w toskańskich wioskach.
Opowiem wam o 3 włoskich noclegach z piekła rodem, które szczególnie zapadły mi w pamięć i choć wtedy zdecydowanie nie było mi do śmiechu, dziś wspominam je z uśmiechem na ustach!
1. Neapol
Mój bezapelacyjny nr 1! ;D Nocowałam z przyjaciółką w hotelu w Neapolu. Przyznam, że sam w sobie nie był jakoś szczególnie urzekający, ale nie jestem też osobą wybitnie narzekającą na zakwaterowanie. Bylebym nie musiała mieszkać z nikim obcym, miała prąd i wodę. NO WŁAŚNIE.
Hotel wydawał się nieco opuszczony. Trochę jak te hotele z horrorów, gdy czekasz aż za rogu wyjdą bliźniaczki mówiące "Chcesz się pobawić?" Budynek był ogromny, korytarze długie, wyłożone czerwoną wykładziną. Wszędzie, dosłownie wszędzie widziałam tylko kolor czerwony.
Po hotelu krzątało się chyba z kilkunastu kelnerów co było bardzo dziwne biorąc pod uwagę, że gości była garstka. Właściwie nie jestem pewna czy chociaż tylu ich było. Za hotelem znajdował się wielki basen yuhu! Tyle, że bez wody, ale za to z kafelkami pokrytymi wieloletnimi glonami czy czymkolwiek to ustrojstwo było. No trudno. Fanką basenów też nigdy nie byłam więc w sumie co mi za różnica.
Koszmar zaczął się dopiero w pokoju, gdy zapadła już noc.
Gdy stałam pod prysznicem i próbowałam się myć (tak, próbowałam, bo byłam już nieźle spanikowana i chciałam mieć to jak najszybciej za sobą! ;D) cały czas gasło mi światło. Gasło na jakieś pół minuty i nagle się zapalało. I tak wielokrotnie. Na początku myślałam, że to sprawka mojej przyjaciółki, ale jak się potem okazało było to niemożliwe, bo włącznik znajdował się tylko w środku łazienki.
Po umyciu się było już tylko lepiej.
Wdrapałam się na łóżko, które było niewyobrażalnej wysokości. NAPRAWDĘ NIGDY NIE WIDZIAŁAM TAK WYSOKIEGO ŁÓŻKA. Po nakryciu się czerwoną (bo jaką inną) kołdrą, myślałam, że zaraz moje płuca zostaną zmiażdżone. Kołdra ważąca pół tony. Kołdra
w Neapolu. Kołdra we Włoszech w lato. Zazwyczaj do wyboru masz dodatkowe prześcieradło do nakrycia lub cieniutką kołderkę, a nie wielką, ciężką, czerwoną, błyszczącą się kołdrę. No dobrze, przynajmniej okno otwarte...
Myślicie, że to był pozytyw?
Ledwo zdążyłyśmy się położyć okazało się, że z pokoju jest wyjście na taras. Super... Szkoda tylko, że na ten sam taras wychodziło się z każdego z dziesięciu pokoi po tej stronie. Pewnie ciekawi was jak odkryłyśmy z łóżka, że na taras wychodzić mogą wszyscy? Odpowiedź jest prosta. Gdy zgasiłam światło zaczęłam widzieć dziwne cienie poruszające się za oknem.
Do tego doszło lekkie stukanie w szybę. TAK. KTOŚ TAM STAŁ. Ruszał rękoma i stukał w szybę. To był właśnie ten moment, w którym wpadłam w dziką panikę. Pozapalałam wszystkie światła, żartowniś uciekł choć widziałam jego ręce w pełnym oświetleniu i nakazałam (bo sama się bałam ;D) zamknąć mojej przyjaciółce okno (a było ono ogromne), aby nikt do nas nie wszedł.
Na tym się ta cudowna historia nie kończy, gdyż moja przyjaciółka szarpnęła i owe okno WYRWAŁA. Zakończenie tej pięknej historii było takie, że do rana siedziałyśmy przy zapalonym świetle, a rano moją jedyną myślą było "Wynieść się stąd".
Jedyne co okazało się wspaniałe to to, że na to piekielne łóżko trzeba było wskakiwać. Rano po podłodze biegały całe ścieżki mrówek i wszelkiej maści innych robali na tyle natarczywych, że wytrzepywałam je z torby jeszcze przez kolejną dobę. ;) Jednak lepsze to niż kolonia w łóżku, prawda?
2. Lido degli Estensi.
W Lido byłam z rodzicami wieeeeeki temu, ale pamiętam to miejsce doskonale. Generalnie kto nie był w żadnym z Lido niewiele stracił. Uprzedzam. ;)
Pamiętam jak przed wyjazdem oglądaliśmy miliony różnych ofert aż w końcu trafiliśmy na tą "idealną". W Lido mieliśmy być całe szczęście tylko tydzień, bo był to nasz przystanek powrotny z gorącego południa.
Mieszkanie miało być duże, w niskiej zabudowie, z widokiem na morze, otoczone dużym ogrodem. Cicha i spokojna okolica. Co najlepsze zdjęcia naprawdę na to wskazywały. :)
Ostatecznie mieszkanie faktycznie było spore tyle, że dom miał ze 30 pięter i na każdym całą masę mieszkań. ;o
Morza widać nie było, wszak dom stał w samym centrum więc... xd Hałas do 3 nad ranem w sumie nie przeszkadzał, bo w końcu to Włochy i normą jest życie na ulicy do późna więc skoro bierze się w tym udział to czemu miałoby przeszkadzać.
Gorzej, że i ogród był jednym wielkim picem. Przed domem znajdował się trawnik dwa metry na dwa metry i jedno drzewo wokół którego wszyscy chcieli parkować. Jak jednak widać jakoś przeżyliśmy 7 dni z zimną wodą, zrywającym prądem, na samej górze wieżowca, w środku przeludnionego Lido. ;D
3. Silvi Marina.
Kocham to miejsce, bo spędziłam tam kilka wakacji z rzędu i z całego serca chciałabym tam wrócić. Jednak oczywiście nie zawsze wszystko było tak różowe. Za trzecim razem okazało się, że nie dostaniemy naszego pięknego mieszkanka tylko jakieś inne. Taki sam budynek, taki sam metraż i wygoda, ale w trochę innym miejscu. Tym trochę innym miejscem okazało się samo, najdalsze obrzeże miasteczka. Apartament na parterze z wyjściem na plażę. Brzmi super? Nie do końca!
Okazało się, że akurat na tym kawałku plaży coś się stało(?) Całe wyjście jak i plaża ogrodzone były kolorowymi taśmami.
Na ulicy od strony wejścia za to w najlepsze trwał remont. ;) Zrywali nawierzchnię. Huk, pył, ciężarówki i koparki. Brzmi jak idealny relaks. To oczywiście nie był koniec niespodzianek. Spokojny i wyluzowany (jak zawsze) Włoch oznajmił nam, że na górze jest jakby osobne mieszkanko gdzie mieszka mężczyzna z Nigerii i generalnie on tam sobie na spokojnie mieszka,
ale z góry nie ma normalnego wyjścia więc wychodząc z domu musi przechodzić przez nasz apartament. :D Pomysł mieszkania z obcym mężczyzną nie jest najlepszy, niezależnie od tego jakiej jest narodowości. Trudno było pozbierać myśli w tym huku z ulicy, ale na szczęście jakoś się udało dogadać i wymienić to mieszkanie na nasze dawne. W sumie zastanawiające,że nagle się zwolniło? ;)
Mam nadzieję, że moje piekielne noclegi wywołały na waszej twarzy uśmiech, bo ja śmieje się na samo wspomnienie. Zwłaszcza nocleg nr 1, który jest najświeższy, nadal żyje w mojej pamięci i nadal czuję ten lekki dreszczyk. Taaak "lekki dreszczyk" ;). Wtedy zdecydowanie nie był to tylko lekki strach!
Koniecznie opowiadajcie mi o swoich najśmieszniejszych przygodach z noclegiem. Jestem bardzo ciekawa. :*