Etykiety

czwartek, 25 lipca 2019

#223 Zobaczyć Neapol i nie umrzeć

Wiele razy spotkałam się ze stwierdzeniem, że do Neapolu przyjeżdża się tylko raz i to po to, aby szybko z niego uciec. Co więc robię w tym mieście kolejny raz z rzędu, planując dalsze powroty i snując plany na przyszłość?

Neapol to jedno z tych miejsc, które kochasz, albo nienawidzisz. Brzmi banalnie, ale zapewniam was, że tak to właśnie wygląda. Ja jednak nie wyobrażam sobie mojego życia bez tego kawałka ziemi na stałe wrytego w serce. W poprzednim życiu na pewno byłam Neapoletanką, ponieważ z ogromną łatwością odnajduje się w panującym tam chaosie, hałasie i rumorze. Nie straszne mi skutery między którymi trzeba skakać z niemałą gracją, aby nie zostać potrąconym, czy ostrzeżenia przed spadającymi na głowę kawałkami elewacji (sic! W tym roku widziałam panią, której taki kawałek spadł na głowę. Na całe szczęście nie było to zbyt groźne i szybko ją opatrzyli bez większego uszczerbku na zdrowiu).

W Neapolu łapie jakąś taką pewność siebie, której brakuje mi w pozostałych miejscach na świecie. Uśmiecham się szerzej niż zwykle, przymykam oczy z rozkoszą i wychylam się niebezpiecznie poza balkon, śmiejąc się przy tym zawsze, że któregoś dnia w końcu się urwę (oh yes, w Neapolu znane są także przypadki urwanego balkonu, który spadł z kimś kilka pięter niżej 😓).
Kilka nocy temu wracaliśmy sobie do domu, gdy mój kompan przerwał nagle rozmowę i powiedział- Oh patrz tutaj! Już myślałam, że zaraz pokaże mi coś super romantycznego, ale okazało się, że wskazuje jedynie na trzy tłuste, OGROMNE karaluchy, które przebiegły nam praktycznie pod nogami i z obojętnością dodał- No cóż, w Neapolu mamy ich miliony. Nie jak w Warszawie, prawda?

Większość moich znajomych, słuchając takich historii łapie się za głowę i mówi- No way, po co tam właściwie jechać?
Nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie. Ja po prostu czuje się tam jak w raju, nawet jeśli tak naprawdę otacza mnie piekło (słowa mojego neapolitańskiego przyjaciela, ja Neapolu nie nazwałabym tak dosłownie piekłem 😂). Mimo całkowitej świadomości, że dookoła czai się jakoś więcej niebezpieczeństw, cała otoczka tego miasta sprawia, że nie potrafię się martwić. Wszystkie smutki ulatują w Neapolu, a ja czuję, że moja dusza i głowa stają się nagle o wiele lżejsze. Spędzam godziny obserwując Wezuwiusz, mocząc stopy, siedząc na kamieniach przy lungomare, czy opierając się o kamienne lwy na placu Plebiscito i po prostu nie myśląc już o niczym. Nic złego nie zaprząta mi głowy, gdy jestem w Neapolu. To miasto to moja idealna odtrutka. Jadę tam w kiepskim stanie, czasem siedzę w samolocie ze łzami w oczach, martwię się codziennością, a potem ląduje i mimowolnie się uśmiecham. Ciao Napoli.
Ciągnąc za sobą ciężką walizkę (czy kiedyś nauczę się zabierać ze sobą mniej rzeczy?), mijam znajome palmy, które rosną na trasie prowadzącej na przystanek, z którego odjeżdża lotniskowy samolot i już wiem, że od teraz aż do końca pobytu towarzyszyć mi będzie szczęście.
"Jesteś neapolitańskim szczęściem" powiedział mi ostatnio kolega i bardzo chciałabym w to wierzyć. Ufać, że jest to moje szczęśliwe miejsce, które sprawuje nade mną opiekę i otacza nade mną lekką pierzynkę, która ochroni mnie przed każdym niepowodzeniem.

Smutku nie cenią w Neapolu, a ja właśnie od jego mieszkańców uczę się radości z najmniejszych rzeczy. Czasem serce ściska mi się na widok tych naprawdę mini mini mieszkanek w centrum, w których brakuje nawet bieżącej wody i myślę sobie, że ja nie wytrzymałabym tam nawet minuty. Potem krążę po mieście i myślę o tym godzinami, aż natrafiam na jakąś sympatyczną twarz, która zagaduje mnie o samopoczucie, pyta skąd jestem, czemu tak dobrze mówię po włosku, czy pomaga mi zapakować zakupy. Myślę sobie, wtedy że w prostocie tkwi siła. Że trzeba szukać tych najdrobniejszych gestów, które składają się na najpiękniejszą całość, jaką można sobie wyobrazić. Że może jak najczęściej trzeba być jak ten pan w podartych butach, który brudnym nożykiem obiera pomarańcza, siedząc na ulicy, a mimo to nie traci uśmiechu i zagaduje przechodniów. Oh jak to banalnie brzmi, ale ile w tym wszystkim uroku.

Tego wieczora, gdy w mojej głowie najwięcej było przemyśleń, myśli biły się o pierwszeństwo, a ja nie wiedziałam, jak je poskromić, mój przyjaciel zabrał mnie na samą górę Posillipo, aż do miejsca nazywanego 13 discese, z którego rozciąga się najpiękniejszy widok na miasto. Tuż za naszymi plecami wyrastały najdroższe mieszkania w Neapolu, z zapierającym dech w piersiach widokiem na Wezuwiusza i morze. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa, a on powiedział "Obejrzyj się za siebie. Właśnie w tym domu będziesz kiedyś mieszkać". Tylko radości i nadzieje cenią w Neapolu. Zawsze noszę je w sercu i, gdy zjeżdżaliśmy słynnymi zakrętami do miasta, powiedział jeszcze "Ostatnie spojrzenie na raj, później są już tylko szare ulice".