Etykiety

wtorek, 31 października 2017

#189 Jak nauczyłam się języka neapolitańskiego?



No dobrze, daliście się nabrać. Tytuł posta to mały clickbait, bo nigdy nie nauczyłam się neapolitańskiego. Nie zmienia to jednak faktu, iż bardzo bym chciała i wciąż próbuję... ale zacznijmy od początku. :)

Gdy wieki temu rozpoczynałam moją przygodę z językiem włoskim, obiecałam sobie, że na tym się nie skończy. W sensie wiedziałam, że chciałabym poznać chociaż jeden z dialektów, bo przecież Włochy to kraj setek różnych języków i jeśli myślicie, że są one łatwe i brzmią jak język włoski to jesteście w wielkim błędzie! Oczywiście są dialekty, które zrozumieć łatwiej i te, które zrozumieć trudniej. Niektóre faktycznie przypominają włoski, innym bliżej do francuskiego czy arabskiego (przynajmniej pod względem tego jak nam się wydaje je słyszeć). Mieszkańcy różnych regionów mówią też z innymi akcentami. Moja przyjaciółka Włoszka mówi, że jest wiele akcentów, z którymi ma problem i w pierwszej chwili ciężko jej zrozumieć co kto mówi, nie mówiąc już o południowych dialektach, których w ogóle nie pojmuje.
Wracając jednak do tematu- zawsze chciałam znać jakiś dialekt i przez długi czas wydawało mi się, że będzie to dialekt z okolic Rzymu. Język sycylijski, a potem neapolitański wydawały mi się za trudne (sycylijski i neapolitański uznane zostały za odrębne języki), a sardyński raczej bezużyteczny. Tak więc planowałam nauczyć się rzymskiego i oczywiście przekładałam to w czasie, bo wciąż zdawało mi się, że nie znam włoskiego na tyle dobrze, aby móc "mieszać" to sobie dodatkowym dialektem.

Gdy w końcu mogłam posługiwać się językiem włoskim naprawdę sprawnie i bez stresu, uznałam, że nadszedł ten długo odkładany czas. Czas nauczyć się czegoś więcej i ... Dialekt romano odszedł w zapomnienie. Pod lupę wzięłam język neapolitański, który z biegiem czasu zaczął wydawać mi się najpiękniejszy na świecie! Oczywiście, na tym etapie nie jestem w stanie zrozumieć szybkich pogawędek lokalsów, ale cieszy mnie każde wychwycone słowo czy każda nowa fraza do zapamiętania. Tekst pisany jest o nieba łatwiejszy, bo udaje mi się zazwyczaj zrozumieć jako tako połowę słów. Co do mojej wymowy? Wciąż nie ryzykowałabym z mówieniem! Neapolitańczycy mają niesamowity, niepowtarzalny akcent nawet, gdy mówią po włosku, a gdy mówią w swoim języku, słowa zlewają się w jedno!
Znam dwie osoby z Napoli i co jakiś czas staram się wykorzystać ich do nauki nowych słów. Jedna z tych osób, pewna dziewczyna dodatkowo sporo nagrywa po neapolitańsku i dzięki temu mam szansę słuchać na bieżąco choć przyznam szczerze, że czasami nie wiem nawet jaki temat porusza!

Jeśli nie wierzycie mi, że włoski, a neapolitański to dwa różne światy to posłuchajcie tego:
Jest to piosenka jednego z bardziej znanych neapolitańskich raperów. 1 zwrotka jest po włosku, refren i 2 zwrotka po neapolitańsku. Słyszycie różnice?

Tutaj początek piosenki także jest po neapolitańsku.

Jakie są najbardziej charakterystyczne elementy języka neapolitańskiego?:

- Zmieniają się niektóre litery i takim to sposobem zamiast włoskiego Buona giornata! napiszemy Bona jurnata! Zamiast vogliamo- vulimme. Takich zamian jest bardzo dużo.

- Niektóre litery ulegają podwojeniu. Włoskie amore zamieni się więc w ammore.

- Występują dźwięki, których nie ma we włoskim. Moim ulubionym neapolitańskim słowem jest "guagliù", którego pierwsze "g" zamienia się w "ł" i oznacza tyle co ragazzi czyli chłopaki. Guagliù, a ragazzi. Widzicie tą subtelną różnicę? ;)

- Neapolitańczycy nadużywają czasu passato remoto.

- Neapolitański kojarzy mi się z dźwiękiem "sz". Jeden z moich profesorów powiedział mi kiedyś- spędzisz trochę czasu w Neapolu to przestaniesz mówić tym swoim pięknym włoskim, a zaczniesz "szeleścić". ;)  W wielu słowach pojawia się dźwięk "sz". Np. Speranza po neapolitańsku będzie brzmieć jak szperanza, a sparare jak szparare. Z oglądania "Gomorry" najbardziej zapamiętało mi się właśnie "Szpara!" (strzelaj!).

- Do tego skrócone rodzajniki. Zamiast np. "la" będziemy mieć " 'a". W piosence, która podrzucę wam niżej zauważycie, że zamiast una speranza jest 'na speranza.


Jeśli już wiemy to wszystko to jak rozpocząć swoją przygodę z neapolitańskim (czy jakimkolwiek dialektem)? Przecież nie jest tak, że pójdziemy do jakieś szkoły języków obcych w Polsce i powiemy, że chcemy zapisać się na sycylijski czy sardyński.

- Przede wszystkim osłuchanie się! W internecie spokojnie można znaleźć filmy czy nagrania na yt w wybranych dialektach. Po neapolitańsku polecam oglądanie serialu "Gomorra" po neapolitańsku z włoskimi napisami.

- Książki z gramatyką i słowniki. Ja ostatnio kupiłam sobie słownik neapolitańsko- włoski gdzie wyjaśniona jest wymowa i pochodzenie słów + przykładowe zdania. Bardzo fajny!

- Jeśli już dobrze ogarniacie włoski, dobrym pomysłem będzie też poszukanie na forum kogoś z lokalsów, który chciałby poświęcić wam trochę czasu.


Powyżej piosenka w całości po neapolitańsku, ścieżka przewodnia "Gomorry".

Jakiego języka najbardziej chcielibyście się teraz nauczyć? 


niedziela, 29 października 2017

#188 Neapol- co zjeść, typowe dania i przekąski.

Kocham włoską kuchnie! Właściwie gotuję i jem prawie tylko włoskie dania. Nie ma problemu jeśli chcecie u mnie w domu zjeść coś sycylijskiego, lombardzkiego czy sardyńskiego. Przygotuję wszystko i zdecydowanie nie kończę na zrobieniu pizzy czy makaronu. Niestety wciąż jest zbyt dużo osób, które mówią, że uwielbiają włoską kuchnie, ale tak naprawdę ich doznania kończą się na pizzy, makaronie i risotto od czasu do czasu.
Ja jadąc do Włoch zawsze skupiam się na przysmakach typowych dla danego regionu i wypytuje mieszkańców o ich regionalne sery, wędliny czy słodycze. Poznawanie danego regionu od kuchni to czysta przyjemność!
Jeśli chodzi o Neapol, jest to dla mnie miasto bomba dla kubków smakowych, bo w żadnej innej części Italii nie zjecie tylu różnych dobroci. Dania i przekąski w Napoli wręcz krzyczą do ciebie z każdej strony i czasem myślę, że będę musiała żyć 101 lat, żeby wszystkiego spróbować i pojeść w zadowalających mnie ilościach.

Co więc koniecznie zjeść w Neapolu?

1. Il babà.
Co prawda znam miejsce w Warszawie gdzie zjeść można praktycznie idealną "babę", ale jednak ta zjedzona w Neapolu ma wyraźniejszy smak. W całym mieście znajdziecie setki kawiarni oferujących ten przysmak na milion sposobów. Są "baby" w kubeczkach z kremami, takie jak na zdjęciu, wypełnione czekoladą, owocami... W przeróżnych formach i kolorach. Il babà to nic innego jak ciastko nasączone rumem, podane właśnie ze wspomnianym kremem bądź owocami czy czekoladą. Jest niesamowicie sycące!

2. La sfogliatella.
Frolla lub riccia. Ciastko klasyka, sprzedawane na ciepło i posypane niebotyczną ilością cukru pudru, który przy każdym kęsie pokrywa całe dłonie i bluzkę. Uwielbiam sfogliatellę i chyba za nią tęsknie najbardziej. Na głównych ulicach dostępne w każdej cukierni, niekiedy kosztują nawet prawie 3 euro! Ja znam bardzo niepozorne miejsce na uboczu gdzie kosztuje 1,20 i ponoć jest to najlepsza Sfogliatella we Włoszech. Naprawdę, żadna inna jej się nie równa więc całkowicie ufam tym słowom. W środku znajdziemy semolinę, serek ricotta i kandyzowane owoce. Piszę posta i przypominam sobie jej zapach i smak! Bajka!
PS. Na zdjęciu miejsce ze sfogliatellą za prawie 3 euro, nie to legendarne za 1,20;D

3. Pizza Margherita.
No jaką pizzę je się w Neapolu? Na pewno nie żadne wynalazki z ananasami! W sieci krąży film- żart. Kilku dostawców pizzy postanowiło zrobić żart Neapolitańczykom i dostarczyć im pizzę z ananasem  na wierzchu. Najłagodniejsze były wyzwiska, najgorsze- jedna pani pobiła torbą dostawcę pizzy krzycząc przy tym- Ja ci płacę, a ty skurw.... przywozisz mi pizzę z ananasem. Ahah.
W Napoli je się przeważnie dwa rodzaje pizzy- Margheritę i Marinarę. Za tą drugą nie przepadam, ale neapolitańska margherita to poezja. Najlepiej wybierać lokale gdzie w kolejce (nawet 2 godzinnej) czekają lokalsi. Tam gdzie pusto lub pełno turystów, niekoniecznie będzie smacznie.

4. Pizza Marinara.
Chyba najprostsza pizza. Sos pomidorowy, czosnek i oregano. Mi jednak nie podchodzi to jakoś specjalnie, mimo to myślę, że warto spróbować i wyrobić sobie własne zdanie.

5. Pizza a portafoglio.
Nic innego niż zwykła margherita złożona w kształt portfela (skąd jej nazwa) tak, aby można było ją bez przeszkód jeść idąc ulicą. Uwaga na kapiącą z niej oliwę! Powiem wam, że w taki sposób zawinięta pizza smakuje niesamowicie!

6. Gnocchi alla sorrentina.
Kto kocha gnocchi?! Ja uwielbiam z całego serca i często robię je sama w domu, bo proces ich powstawania nie jest zbyt skomplikowany, a zawsze wolę zrobić je sama niż kupić mrożone. Nie znajdziecie w Neapolu bardziej neapolitańskich gnocchi! Alla sorrentina czyli ze świeżymi pomidorami, mozzarellą, parmezanem, bazylią. Pycha!
Równie dobre były jeszcze tylko gnocchi z dynią i provolą choć to już mniej neapolitański sposób przygotowywania.
Spróbujcie gnocchi alla sorrentina, a od razu poczujecie tą południową radość życia.

7. Polpette fritte.
Pulpety pewnie dostać można w każdym kraju europejskim, ale w Neapolu są szczególnie znane. I o jeju jakie dobre! Nawet jeśli nie wyglądają to są doskonałe. Ostatnio zrobiłam je na obiad, dajcie znać czy podrzucić wam przepis!

8. Pizza fritta.
Czyli znów pizza! Tym razem smażona i w charakterystycznej formie. Jak dla mnie jest trochę za tłusta, ale zdecydowanie także do spróbowania, bo gdzie jak nie w Neapolu?! ;)

9. Friarielli.
Nie pytajcie mnie cóż to jest, bo nie znam polskiej nazwy tej rośliny i nie mam pojęcia czym mogłaby być (ba w Polsce raczej nawet nie da się jej kupić), ale w Neapolu jest bardzo popularna. Je się z nią przeważnie kiełbaski, ale ja chciałam po prostu w końcu jej spróbować!
Jest dość gorzka, specyficzna i sama nie wiem czy smakowała mi czy nie. ;)


Oczywiście nie jest to nawet mała część tego co można zjeść w tym magicznym mieście, ale myślę, że jak na pierwszy tego typu wpis, tyle wam wystarczy. :) Nie sposób przecież zapomnieć o zapiekanym makaronie, o smażonych w głębokim tłuszczu przekąskach z makaronem i serem... O wszystkich słodkościach, od których kształtów i nadzień aż kręci się w głowie... AH!

Próbowaliście czegoś z mojej listy?;)

czwartek, 26 października 2017

#187 Włoskie piosenki na jesień 2017.

Dobry wieczór moi kochani. :)
Jak widzicie zrobiłam chwilową pauzę z neapolitańskimi wpisami choć mam ich dla was jeszcze bardzo dużo! Po prostu nie chce przesadzić, zmęczyć tematu i tym samym was zanudzić.

Kto z was lubi muzykę? Ręka do góry! Ja uwielbiam słuchać piosenek zwłaszcza, gdy jadę autobusem lub samochodem lub, gdy mam nostalgiczny nastrój i potrzebuję momentu dla siebie. Zazwyczaj słucham włoskiej muzyki co pewnie nie jest dla was zaskoczenie. Jeśli chodzi o utwory angielskie, najczęściej słucham trochę starszych kawałków, z lat 60-90 XX wieku. Jeśli chodzi natomiast o twórczość włoską, słucham w zasadzie wszystkiego. Może słowo "wszystkiego" nie brzmi tu najlepiej, bo przecież nie słucham czegoś co zupełnie nie wpadło mi w ucho! W tej kwestii bardziej chodziło mi o rodzaj. Słucham każdego gatunku muzycznego, niezależnie od daty powstania, niezależnie od tego czy wcześniej spodobał mi się ten wykonawca czy nie. Każdej piosence daje szansę i traktuje jej autora tak jakbym poznała go pierwszy raz.

Poniżej mam dla was listę 5 włoskich piosenek na jesienne wieczory. Mam nadzieję, że znajdziecie wśród tego coś dla siebie i będziecie mogli napisać mi w komentarzu, że dzięki mnie znaleźliście swoją perełkę.

Iniziamo!

1. Carl Brave- E10
Nie byłabym sobą gdyby w moim zestawieniu nie było czegoś od Carl Brave. E10 jest ich nową piosenką i przepadłam bez reszty. Wiem, że dla wielu osób ich muzyka jest tragedią, ale ja uwielbiam ich proste, a zarazem hipnotyzujące teksty. Czasem wystarczy, że włączę jakiś ich utwór, zamknę oczy, słucham tylko słów i czuję się jakbym przemierzała z nimi ulice Rzymu. Czuję zapachy, czuję ścisk w sercu, czuję się pełna pięknych emocji. O czym są ich piosenki? O miłości do dziewczyny, która odeszła, o Rzymie, o codziennych, banalnych czynnościach.
Wczoraj na instagramie dodałam fragment z tej piosenki:

Te l'ho già detto che mi scoccia non vederti,
Che un messaggio tuo ormai debba finire con un "baci".

Powiedziałem ci już, że wkurza mnie nie widzenie cię,
że twoja wiadomość musi się już kończyć z "buziakami".
                                                                                         

2. Coez- La musica non c'è.
Coez nie jest jakimś wybitnym twórcą, ale możecie być pewni, że nie ma we Włoszech nikogo kto nie zna tej piosenki. Bez końca widzę jej fragmenty na instagramie, każdy chce ją śpiewać, cytować, znać ją. Chyba najpopularniejszą grą słów jest:
Vorrei portarti al mare,                                 Chciałbym zabrać cię nad morze,
Anzi portarti il mare.                                    Na odwrót, przynieść ci morze.

Halo! Czy istnieje młoda, włoska dziewczyna, która jeszcze nie dodała tego fragmentu na instagram?!
Po polsku nie brzmi to najlepiej, ale po włosku gra słów z czasownikiem "portare" wychodzi całkiem fajnie.

3. Chiara- Nessun posto è casa mia.
Ta piosenka była hitem wiosny, ale jak dla mnie równie dobrze sprawdzi się na jesieni kiedy nasz humor często nie jest najlepszy. Jak dla mnie jest przepiękna w swojej prostocie i smutku. Oh ile łez na niej wylałam! Zawsze mnie wzrusza. Zaczyna się od słów:

Nessun posto è casa mia                          Żadne miejsce nie jest moim domem,
Ho pensato andando via                           Pomyślałam, odchodząc.

Im dalej tym jest jeszcze bardziej ckliwie.

Soffrirò nei primi giorni ma                      Przez pierwsze dni będę cierpieć, ale 
So che mi ci abituerò                                 Wiem, że do tego przywyknę,  
Ti cercherò nei primi giorni                        Przez pierwsze dni będę cię szukać 
Poi mi abituerò                                          Potem przywyknę.

                                                                                                      

4. Jovanotti- A te.
Stary, poczciwy Jovanotti nigdy nie zawodzi. No posłuchajcie jego głosu! Jeśli Chiara jeszcze was nie wzruszyła to Jovanotti na pewno to zrobi.
"A te" jest prawdziwą jesienną klasyką.

5. Eros Ramazzotti- Sta passando novembre.
Ręka do góry, kto zna Erosa! No myślę, że nikt się nie odważy powiedzieć, że nie. :P Uczyłam się włoskiego na jego piosenkach, gdy byłam w podstawówce więc zawsze będę mieć do niego ogromny sentyment.


Jaka jest wasza piosenka jesieni 2017?

wtorek, 24 października 2017

#186- Mów mi o miłości po włosku!

Mówienie o miłości nie jest łatwe. Bez względu czy wyrażamy uczucia po polsku, po włosku czy po angielsku.
Dziś jednak nie będę dawać wam złotych rad w jaki sposób podbić czyjeś serce, ale kilka przydatnych wskazówek jak ubrać to w słowa po włosku.:)
Zacznijmy od podstaw. "Ti amo" i "Ti voglio bene". Ile ludzi tyle pomysłów na te dwa wyrażenia. Najogólniej rzecz ujmując można jednak przystać na tym, iż "Ti amo" powiemy raczej do wybranka/wybranki swojego serca, a "Ti voglio bene" do dzieci, przyjaciół i wszystkich osób, które uwielbiamy, ale nie kochamy żarliwą, namiętną miłością. "Ti amo" to konkretne wyznanie miłości, "Ti voglio bene" oznacza bardziej "chcę twojego dobra" i używane jest, gdy ktoś jest nam bliski, ale nie czujemy do niego żadnych intymnych uczuć. O ile zdarza się, że z koleżankami czy przyjaciółką mówimy sobie "Ti amo" (z przymrużeniem oka;)), tak nie użyłabym tego w kontekście do przyjaciela, bo byłoby to już niezręczne i oznaczałoby, że w słowach tych ukryłam jakieś głębsze nadzieje i uczucia. Mam nadzieję, że rozumiecie. :) Oczywiście wśród Włochów są też osoby, które używają tylko i wyłącznie "Ti voglio bene" bez różnicy czy mówią do przyjaciółki czy do żony, ale jak dla mnie to już trochę dziwne (i chyba nie tylko dla mnie, bo parę razy w internecie widziałam płaczliwe wpisy na forum- czemu mówi do mnie "Ti voglio bene" zamiast "Ti amo"? Czy to znaczy, że traktuje mnie jak przyjaciółkę?)

Jeśli nagle spotkamy kogoś wyjątkowego i chcemy mówić o miłości od pierwszego wejrzenia, użyjemy zwrotu "colpo di fulmine" lub "l'amore a prima vista".
Jeśli jesteś zakochany/a to jesteś "innamorato/a". Końcówka o lub a zależna jest od tego czy jesteś mężczyzną czy kobietą. Sono innamorato di...- Jestem zakochany w...
Sono innamorato di te.- Jestem zakochany w tobie.
Zakochany Włoch powie do swojej wybranki(ale uwaga nie tylko zakochany! Niektórych zwrotów używają i przyjaciele lub czasem prawie obce osoby. Włosi to naród bajerantów. :D):
Cucciola - szczeniaczek. Zawsze mnie to bawi, lepiej nie tłumaczyć.
Stella lub stellina - gwiazda lub gwiazdeczka.
Tesoro- skarb.
Amore- kochanie.
Topino- myszka.
Amo lub More- skróty od amore.

Jeśli kogoś kochasz to najpewniej chcesz go pocałować baciare lub limonare czyli całować się namiętnie. Uwielbiam to słowo. Jest przesłodkie i od razu czuję zapach świeżych cytryn.
Poza pocałunkami można się także przytulać czyli abbracciare lub uprawiać seks- fare sesso, albo fare l'amore co dosłownie oznacza uprawiać miłość i jest taką grzeczną, romantyczną formą. Mężczyźni prawdopodobnie między sobą powiedzą scopare, ale to słowo zostawię wam na wpis o wulgaryzmach. ;) Wszelkie pieszczoty to po prostu le coccole.

Zanim jednak zostaniecie parą la coppia musisz frequentare qualcuno, albo uscire con qualcuno czyli umawiać się z kimś. Możesz też powiedzieć mi vedo con qualcuno- widuję się z kimś. Osoba, z którą się widujemy można nazywać mianem il frequentante.
Mieć randkę to avere un appuntamento choć oznacza to także zwykłe wyjście np. z przyjaciółmi.
Swojego chłopaka/ swoją dziewczynę często nazywa się mianem "fidanzato/a" co oznacza oficjalnie narzeczonego, ale tak naprawdę zazwyczaj mówi się tak na zwykłego chłopaka. E' il mio fidanzato/ E' la mia fidanzata- To mój narzeczony/Moja narzeczona usłyszeć tak naprawdę można z ust nawet 16sto latków. ;) Analogicznie mówi się też sono fidanzato/a czyli jestem zajęty/a.

Flirtować z kimś to po prostu łatwe flirtare. Provarci oznacza podrywać. Jeśli mamy do czynienia z podrywaczem to nazwiemy go słowem un seduttore. A jeśli uda mu się już wszystko co sobie zamierzy i uda mu się cię poderwać to koniec końcu może się pobierzecie. Pobierać się to sposarsi. I na tym kończę, aby nie wprowadzać w ten romantyczny tekst żadnych smutnych słów związanych z rozstaniami i rozwodami!


Dajcie znać jak wam się podoba i czy chcecie wiecej takich postów. :)

piątek, 20 października 2017

#185 Neapol cz.4- Via dei Tribunali, Piazza Dante...

Dzień dobry, a może lepiej dobry wieczór? ;)
Troszkę kazałam wam czekać na nowy wpis, ale mam nadzieję, że wynagrodzi on wam czas oczekiwania. Myślałam, że to już koniec wpisów konkretnie o Neapolu, a potem spojrzałam do mojego pamiętnika gdzie wszystko mam zapisane (taaak, ja zapisuje w pamiętniku, nie w planerze przez co mój dziennik jest jeszcze bardziej osobisty i chaotyczny) i okazało się, że planowałam dodać wam jeszcze wpis o Via dei Tribunali, Piazza Dante i innych ciekawych zaułkach, o których wcześniej jakoś nie po drodze było mi pisać.

Via dei Tribunali jest jedną z główniejszych ulic w centrum miasta. To przy niej lub w jej bliskim sąsiedztwie są wszystkie najważniejsze atrakcje- Napoli Sotteranea, Cappella Sansevero, Basilica di San Lorenzo Maggiore... Na Via dei Tribunali z łatwością też kupić można wszelkiego rodzaju pamiątki i najbardziej typowe dla Neapolu wyroby, o których będę pisać, w którymś z następnych postów. Tam też kwitnie nocne życie i według mnie wraz z Corso Umberto I tworzą dwie najciekawsze ulice miasta. Najciekawsze pod względem knajp, zakupów i tego typu atrakcji.
Dla fanek makijażu- tu na Via dei Tribunali kupić możecie nawet kosmetyki od Kylie! 😆 Oczywiście za pewne obok oryginalnych nie leżały, ale to dowód na to, że w Neapolu kupimy wszystko.

Piazza Dante jest za to jedną z moich ulubionych Piazz w Neapolu. Głównie dlatego, że tuż obok kupić można miliony książek, a ja jestem typowym książkoholikiem i w księgarniach czuje się jak ryba w wodzie! Poza tym jest taka duża, przestronna, non stop coś się na niej dzieje. Ludzie próbują namówić cię do podpisania jakieś petycji, tuż obok rozdają coś za darmo, stacja metra także przyciąga turystów, a na to wszystko spokojnie i z pomnika spogląda sam Dante... Mam też wrażenie, że Piazza Dante jest jednym z bardziej pilnowanych miejsc, bo zawsze stoi tam sporo wojska. Pewnie dlatego, że obok jest wejście do metra, a oni najchętniej stoją właśnie przy stacjach metra, dworcach i na dużych placach.



Nie mam pojęcia gdzie na moich zdjęciach podziała się figura Dantego, bo byłam pewna, że ją fotografowałam! Ah może tylko nie mogę znaleźć. Czasem tak mam, że robiąc tysiąc zdjęć, potem na szybko nie mogę znaleźć tego właściwego.

Neapol to oczywiście plątanina setek uliczek, z czego każda ma niesamowity klimat i tak naprawdę im dalej w głąb tym fajniej! Dwa razy tylko miałyśmy nieciekawą sytuację. Raz, gdy oddaliłyśmy się z centrum, a ja koniecznie chciałam skręcić w boczną uliczkę, aby zrobić zdjęcie chłopcu grającemu w piłkę. Zdjęcie jakieś wyszło, ale niestety niezbyt dobre, ponieważ od razu zaczęło obserwować nas dwóch mężczyzn (na oko Pakistańczyków), którzy uśmiechnęli się do siebie i skręcili za nami w wąską uliczkę mimo, iż wcześniej stali oparci o dom naprzeciwko. Od razu się zorientowałyśmy i szybko cofnęłyśmy. Oni także się cofnęli i wrócili pod dom, pod którym stali... Drugi raz był kilkanaście minut później, gdy szukając sklepu zaszłyśmy w tak zwane "niebezpieczne ulice". Od razu zaczął przerażać mnie widok tych uliczek, mieszkańców i ich domów, ale ja uparcie chciałam iść dalej aż do sklepu! Ostatecznie jednak na naszej drodze znalazło się dwóch 20-30 letnich Neapolitańczyków, którzy dość nachalnie zaczęli proponować nam ślub (swoją drogą, ślub? Hmmm jacy romantyczni chłopcy;)) , a ja w między czasie dowiedziałam się, że to ulica pod tytułem "Uciekaj stamtąd szybko!" Takim to sposobem nie poszłam ani do sklepu ani nie zostałam żoną żadnego z dwóch uroczych Neapolitańczyków, którzy postanowili uparcie nazywać mnie bionda (blondynka) prosząc o rękę. Strasznie irytuje mnie, gdy ktoś krzyczy za mną "Ciao bionda!", ale na całe szczęście nie zdarza się to tak często. Zazwyczaj zamiast bionda używają innych przymiotników, które choć oklepane, są zdecydowanie mniej drażniące niż bionda.
Wracając jednak do tematu... Napoli pełne jest uroczych zaułków, które należy zwiedzać, oglądać, chłonąć, ale jednocześnie zachowywać zdrowy rozsądek i nie pchać się wszędzie tam gdzie być nas nie powinno. Jak dla mnie wciąż jest to miasto zagadka, ale mam jeszcze dużo czasu na zrozumienie go w pełni i przekazania wam wszystkich wyników moich obserwacji.







Buziaki i mam nadzieję, że podobał wam się taki trochę krótszy post! :*

niedziela, 15 października 2017

#184 Neapol cz.3- Il teatro di San Carlo, la cappella Sansevero, Napolisotterranea, la Galleria Umberto I.

Witajcie kochani na początku 3 części moich neapolitańskich przygód! Mam nadzieję, że i tym razem się wam spodoba. Dziś będzie trochę więcej na temat miejsc, które można odwiedzić podczas wycieczki po Neapolu. Być może widzieliście coś z mojej małej listy?

Nieważne jak dobrze znam miasto, zawsze najbardziej polegam na "lokalsach" i czuję się niezwykle wyróżniona, gdy w jakimś mieście mam kogoś znajomego i dzięki temu wiem gdzie zjeść naprawdę najlepszą pizzę (a nie tylko to co reklamują jako "najlepszą".;), na której stacji wsiąść do pociągu, aby ominąć tłumy pozostałych turystów i przede wszystkim co naprawdę jest warte uwagi i gdzie przystanąć na dłużej. (Tutaj w pamięci od razu mam moją ukochaną S. z którą moja kwietniowa wycieczka po Mediolanie była niczym tor przeszkód i wyścig w jednym;D).

Takim to właśnie sposobem trafiłam do Napoli Sotterranea! Ja nie miałam pojęcia o tym miejscu i szczerze pewnie bym się nie dowiedziała, bo budynek, z którego schodzi się w podziemia nie rzuca się specjalnie w oczy mimo, iż jest w centralnej części miasta. Dostałam więc rekomendację jakie to wspaniałe miejsce i jak koniecznie trzeba je zobaczyć, no więc... wybrałam się. Nie żałuję jakoś specjalnie, że tam poszłam, bo miejsce z pewnością jest warte uwagi, z pewnością bardzo oryginalne i nigdy wcześniej o nim nie słyszałam! Jedynym minusem było to, że naprawdę czułam lęk w niektórych momentach wycieczki. Wycieczka po Sotteranea polega na tym, że schodzimy głęboko, głęboko pod ziemię gdzie jest już dość zimno i wilgotno. Z ust leci para, ma się uczucie takiego dziwnego oblepienia ciała. Korytarze, którymi się chodzi są szerokości szczupłej osoby i nawet ja kilkakrotnie ocierałam się dość mocno o kamienne przejście mimo, że należę do osób szczupłych. Osoby puszyste raczej nie miałyby szans tamtędy przejść. Kolejnym minusem jest to, że wąskie korytarze zdają się nie mieć końca, a w nich nie ma światła! Nie masz więc pojęcia czy zaraz nie zaczną się schody lub gwałtowne zejście w dół. W połowie wycieczki dostaje się świeczki, które tak naprawdę nie dają żadnego światła i jedynie dodają zmartwień. Ja na przykład cały czas byłam pewna, że idący za mną ludzie podpalą mi włosy.;D Po jakieś godzinie spędzonej pod ziemią, w końcu wychodzi się na zewnątrz gdzie wysłuchać jeszcze możemy opowieści o tym miejscu + zwiedzić pozostałości teatru. Wycieczka łącznie trwa ok. półtorej godziny i kosztuje 10 euro. Czy wybrałabym się ponownie? Raczej nie, ale tylko z tego względu, że chodzenie ze świeczkami wąskimi korytarzami raczej nie jest przyjemnością do powtórki, zwłaszcza, gdy kosztuje 10 euro.
Niemniej jednak cieszę się, że w ogóle mogłam poznać takie miejsce, bo nigdy wcześniej o nim nie słyszałam.

(https://www.napolisotterranea.org/)

La cappella Sansevero była kolejnym miejscem, o którym nie wiedziałam mimo, iż zdaje się być dość popularną atrakcją. Powiem szczerze- nie chciałam się tam wybierać, ale zostałam namówiona i przekonana słowami, że to najlepsza neapolitańska atrakcja i jeśli tego nie zobaczę to w ogóle moja wycieczka była bezsensowna. Wejście kosztuje 4, albo 5 euro, ale wydaje mi się, że było to jednak 5 euro. I wiecie co? Nie żałuję! Nie można tam niestety robić żadnych zdjęć więc postaram się dodać coś z internetu, ale moim zdaniem żadna fotografia nie odda jej piękna! Rzeźba Chrystusa umiejscowiona centralnie, robi piorunujące wrażenie, a jednocześnie wprowadza lekki niepokój. "Mam wrażenie, że zaraz otworzy oczy"- powiedziała moja koleżanka i naprawdę takie można było odnieść wrażenie. Cała kaplica- muzeum wypełniona jest cudownymi rzeźbami i naprawdę jest to miejsce top do odwiedzenia podczas pobytu w Neapolu! Z boku sali znajdują się także dwa ciała- kobiety i mężczyzny, które pełniły rolę modeli anatomicznych. O ile Sotteranea było fajną przygodą, ale niekoniecznie potrzebną, tak odwiedzenie capella Sansevero to całkowity must visit i na pewno jeszcze tam wrócę, bo za te 5 euro można napatrzeć się na prawdziwe cuda. Dla jednych to dużo, dla innych mało, a ja uważam, że jest to optymalna cena jak na muzeum.



Odwiedzenie teatru San Carlo było sprawą dość niepewną. Od dawna chciałam zobaczyć jego wnętrze, ale z drugiej strony wciąż nie byłam pewna czy zrobić to już teraz... Ostatecznie kupiłam jednak bilet, który kosztował mnie 7 euro (pamiętajcie moi drodzy, że w większości miejsc we Włoszech do 25 roku życia bilety są znacznie tańsze!) i odczekałam około 30 minut, bo tyle zostało do rozpoczęcia wycieczki. Teatru nie zwiedza się na własną rękę tylko zbiera grupę ok.20 osób, którą oprowadza przewodnik. Ja trafiłam na bardzo miłą panią, która nie była Włoszką, ale płynnie opowiadała po włosku i angielsku dzięki czemu każdy mógł być usatysfakcjonowany. :) Wnętrze teatru zrobiło na mnie wrażenie i bardzo podobała mi się forma samej wycieczki, ponieważ my- zwiedzający mogliśmy spokojnie usiąść na widowni, a pani przewodnik z wielkim zaangażowaniem opowiadała o historii i dziejach teatru. Zazwyczaj, gdy ktoś opowiada zbyt dużo, wyłączam się po jakiś 10 minutach, a tutaj wysłuchałam uważnie wszystkiego i wszystko było naprawdę bardzo interesujące. Zachęcam każdego kto waha się czy zwiedzanie teatru jest czymś ciekawym.



Galerię Umberto I odwiedzałam praktycznie cały czas, gdyż mieszkałam naprzeciwko wejścia do niej. Galeria jest w remoncie (jak to powiedział mój kolega " w remoncie od zawsze na zawsze" ) przez co nie robi aż takiego wrażenia jak chociażby Galeria Vittorio Emanuele II w Mediolanie. Nie robi aż takiego wrażenia, a przecież została zaprojektowana przez tego samego architekta! Jak dla mnie jest jednak o wiele bardziej uboższą mediolańską wersją. Jedyny punkt wspólny to mcdonald! Ahah. Jeden z kolegów powiedział też mijając ją "W Mediolanie w Galerii mają Gucciego i Pradę. W Neapolu w Galerii mamy gruz i robotników!" ;) Zapamiętały mi się te słowa, bo trudno się z tym nie zgodzić. Galeria Umberto I jest dość mała, pozbawiona ozdób, które podziwiać możemy w Mediolanie, a przede wszystkim właśnie bardzoooo źle zagospodarowana. ;) Jedyne co zaobserwowałam to to, że co wieczór w okolicy McDonalda odbywają się tańce. :D Tańce polegają na tym, że przychodzi pan z mikrofonem i głośnikami i zaczyna śpiewać piosenki typu włoskie disco polo, a następnie łapie nieświadome niczego, przechodzące kobiety i zaczyna z nimi tańczyć.






Która atrakcja zaciekawiła was najbardziej? Napiszcie mi koniecznie!

wtorek, 10 października 2017

#183 Neapol cz.2- lungomare, castel dell'ovo, castel nuovo.

Witajcie kochani w drugim z kolei neapolitańskim poście.
Dziś zabieram was w 3 piękne miejsca z czego jedno całkowicie magiczne. Gdy po raz pierwszy byłam w Neapolu widziałam to miejsce z pewnej odległości i marzyłam o dniach spędzonych spokojnie właśnie tam. Mogłabym spędzać tam całe dnie, całe noce, poranki i zmierzchy. Mogłabym czytać tam książki, uczyć się, rozmyślać, pisać. Mogłabym zaprzedać duszę temu miejscu.
O czym mowa?
O neapolitańskim lungomare, promenadzie, która ciągnie się wzdłuż morza i z każdego punktu pozwala podziwiać Wezuwiusza. Nie będzie to dla was zaskoczeniem, gdy powiem wam, że na tej promenadzie przesiedziałam pół swojego wyjazdu. Spacerowałam po niej w jedną i drugą, siedziałam, obserwowałam, robiłam zdjęcia, jadłam w drogich knajpkach tylko po to by móc jeszcze na nią patrzeć. To było pierwsze miejsce po Piazza Plebiscito, do którego zmierzałam od razu po przyjeździe starając się je wymacać w mroku. To było też ostatnie, którego opuścić nie chciałam.
Jestem jednym z tych marzycieli, który o wszystkim myśli za długo i za intensywnie, ale wyobrażałam sobie spokój na lungomare tak długo, że po znalezieniu się tam, oczy wypełnione miałam łzami nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Chciałam, żeby czas w końcu stanął w miejscu. Obserwowałam Wezuwiusza, który po woli stawał się różowy, różowo błękitny, różowo pomarańczowy i pierwszy raz od dawna czułam się wolna i szczęśliwa. Oczy miałam lekko wilgotne, gdy wyksztusiłam w końcu z siebie, że to jest najpiękniejsze miejsce jakie w życiu widziałam. Mój kolega uśmiechnął się i powiedział- Najlepsze na świecie, teraz w końcu to rozumiesz.
Zrozumiałam i to naprawdę do mnie dotarło. Zrozumiałam, że nie ma nic spokojniejszego, nic bardziej harmonijnego pomiędzy błękitem morza, niebieskością nieba i mocą Vesuvio, który niczym strażnik ludzkich istnień wyznacza ich tor.
Nie ma w tych słowach żadnej przesady. Neapol od 5 lat miał w moim sercu szczególne miejsce, ale dopiero teraz wchłonęłam go całkowicie pod skórę i zrozumiałam dlaczego tak bardzo go kocham.

"Można o tym wszystkim mówić i opowiadać, można malować, ale to, co się widzi, przekracza wszelkie wyobrażenia. Brzegi, zatoki, Wezuwiusz, miasta, przedmieścia, zamki, wille! Wieczorem wybraliśmy się jeszcze do groty Posilippo i trafiliśmy na chwilę, gdy słońce, zachodząc z przeciwnej strony, oświetlało jej wnętrze. Wybaczam wszystkim, którzy w Neapolu odchodzą od zmysłów. Przypominam sobie ze wzruszeniem mego ojca, który zachował na zawsze niezatarte wrażenie po obejrzeniu tego wszystkiego, co dziś widziałem po raz pierwszy. Mówią, że człowiek, który widział ducha, nigdy już nie będzie wesoły. O moim ojcu można by powiedzieć coś wręcz przeciwnego: nigdy nie poddawał się bez reszty ponurym nastrojom, bo zawsze mógł wspominać Neapol. Zachowuję niewzruszony spokój, co zresztą leży w moim usposobieniu, ale szeroko, bardzo szeroko otwieram oczy, kiedy widzę cuda."
J.W. Goethe 

"Neapol nie jest miastem, jest światem."
M. Masini

"Wróciłem do Włoch, do Neapolu, ponieważ dla mnie Italią jest Neapol. Neapol jest rzeczą, która najbardziej przekonuje mnie do Włoch."
A. De Laurentiis

(Większość cytatów tak jak i 2 z 3 powyższych nie są przetłumaczone na język polski(albo o tym nie wiem), nie są też zbyt popularne więc jeśli chcecie mogę przygotować dla was więcej takich wprowadzających w klimat cytatów!)

Nigdy o tym nie mówiłam, ale kilka miesięcy temu miałam sen, z którego nie chciałam się budzić. Siedziałam na lungomare i obserwowałam wschód słońca. Widziałam podpływające do brzegu łodzie rybackie, widziałam słońce unoszące się coraz wyżej nad drżącą taflą wody. Czułam spokój na mojej twarzy i w jakiś dziwny sposób zdawałam sobie sprawę z tego, że jedynie śnię. To pewnie przyczyniło się do moich wilgotnych oczu. 







Idąc Lungomare prędzej czy później (zależnie, z której strony się idzie) przed człowiekiem wyrośnie monumentalny Castel dell'ovo. Oh co za piękne widoki rozpościerają się z jego okien i tarasów! To tam spotkałam sławną mewę, która zawsze towarzyszy neapolitańskim zdjęciom (lol naprawdę zaczynam podejrzewać, że to zawsze jest jedna i ta sama...) i zrobiłam jej milion fotek, tak dla upamiętnienia, że i mi udało się ją spotkać... Wejście na castel dell'ovo jest nieodpłatne i w sumie jedyne co może cię spotkać to zaczepienie przez dziesiątki sprzedawców z Afryki i Azji, którzy będą próbować sprzedać ci breloczki, bransoletki, zabawki... ewentualnie też będą krzyczeć za tobą "Bella", "Carina", Sposami"... 
Sam Castel dell'ovo jest zamkiem średniowiecznym, usytuowanym na małej wysepce i to właśnie dlatego sprawia wrażenie usytuowanego pośrodku morza. Jego nazwa (Castel dell'ovo znaczy tyle co zamek jajeczny) wzięła się z pewnej legendy mówiącej o tym, że Wergiliusz będący w posiadaniu magicznego jajka, umarł w Neapolu, a owe jajko zostało wmurowane w fundament zamku co zapewniło mu niezniszczalność. 








Castel Nuovo znajduje się w bardziej centralnej części miasta, niedaleko teatru San Carlo. Jeśli zaczniecie swoje zwiedzanie od Castel dell'ovo, możecie być zaskoczeni, bo Castel nuovo sprawia wrażenie jeszcze większego! Castel nuovo powstał w XIII wieku dla Karola Andegaweńskiego i do tej pory jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta. Nie wchodziłam do środka, wybrałam inne atrakcje do zobaczenia i jakoś później nie chciało nam się już do niego wracać. Ok, może brzmi to dziwnie. Mijałyśmy Castel nuovo kilkanaście razy. Następnym razem obiecuję się wybrać!



Dajcie znać jak podobał wam się kolejny wpis z neapolitańskiej serii i koniecznie napiszcie mi czy bylibyście zainteresowani notką o współczesnych problemach Neapolu, a nie tylko słodzeniem o tym co cieszy oczy! :)