Etykiety

sobota, 27 maja 2017

#160 O włoskich urywkach z życia słów kilka, cz.2

Było też kolejne lato, które chciałabym zapamiętać. Byłam trochę starsza od 12 sto letniej siebie z poprzedniego posta. Miałam z pewnością 14, prawie 15 lat. Urodziny pod koniec roku zawsze sprawiają, że w wakacje znajdujesz się gdzieś po środku. Teraz już liczby straciły dla mnie znaczenie, ale, gdy byłam nastolatką to bardzo istotne było dla mnie czy pytana w wakacje o wiek powinnam dodawać sobie trochę czy raczej trochę sobie odejmować.
Tak czy inaczej, mając te 14 (prawie 15) lat spędzałam swoje pierwsze w życiu toskańskie wakacje. 15 lat jeżdżenia do Włoch zajęło mi zanim trafiłam na osławione toskańskie ziemie. Szczerze powiedziawszy wcale mi się tam nie spieszyło. Kochałam Adriatyk, szerokie, piaszczyste plaże, wieczorne sztormy, płytką wodę i biegające po dnie kraby, które co jakiś czas chwytały szczypcami za duży palec u nogi. Kochałam miejsce, w którym Abruzzo stykało się z Molise, bo podwodny świat na styku tych dwóch regionów wydawał się najpiękniejszy na świecie. Pamiętam jak kiedyś jechaliśmy 200 kilometrów w dół właśnie po to, aby ponurkować i porobić podwodne zdjęcia. Wybraliśmy jakieś super dzikie miejsce, gdzie plaża nie była normalną plażą, bo składała się z ostrych skał, ale dla mnie była idealna. Idealne miejsce do skakania do wody, do nurkowania ocierając się o podwodne skałki obrośnięte glonami. Zostawiliśmy samochód w jakimś kompletnie opuszczonym miejscu i biegliśmy w dół wzgórza po torach kolejowych. Próbowałam nie spaść i nie skręcić sobie karku. Było niesamowicie stromo. Było 40 stopni w cieniu i ziemia parzyła mnie w stopy. Zastanawiałam się dokąd prowadzą te tory. "Na pewno w jakieś magiczne miejsce"- myślałam. Wszystkie  miejsca we Włoszech są dla mnie mniej lub bardziej magiczne.
Odbiegłam całkowicie od tematu, bo od wspomnień o gorących ziemiach Toskanii, znów uciekłam o kilka lat wstecz.
Toskania po raz pierwszy miała być czymś przełomowym. Wybraliśmy małe miasteczko nad samym morzem i był to pierwszy i ostatni raz, gdy w Toskanii wylądowałam nad morzem. Na plaże nie było jednak tak super blisko. Z apartamentu szło się około 2 kilometrów, ale ja wolałam spacery od jazdy samochodem. Poza tym kto choć raz był we Włoszech w sierpniu nad morzem, doskonale wie jak trudno znaleźć miejsce parkingowe na wybrzeżu.
Jestem osobą, która zawsze wymiguje się od rozpakowywania. Zawsze tak robiłam i do tej pory sprawia mi radość życie na walizkach więc nikogo nie powinno zdziwić, że moje pierwsze kroki po przyjeździe skierowane były w stronę wielkiego tarasu, na który wyjść można było prosto z mojego pokoju. Usnęłam w pełnym słońcu i z rękoma na udach spałam tak przez kilka godzin aż obudziłam się całkiem odwodniona z niewyobrażalnym bólem głowy. Już do końca pobytu budziłam u starszych Włoszek nie małą radość. Byłam prawdziwą czerwoną atrakcją z dokładnie odciśniętymi na udach dłońmi.
Kilka razy wracaliśmy do Pizy lub w jej okolice. Magiczne choć przereklamowane miejsce. O wiele więcej radości sprawiała mi Lucca czy Siena, miasta, w których pewnie mogłabym zostać na wieczność.
Pierwsza w życiu Toskania znaczyła wiele choć tak znacznie różniła się od kolejnych wypraw w te rejony, że aż sama zastanawiam się czy ta pierwsza, toskańska wyprawa oby na pewno była prawdziwą, toskańską przygodą.
Jakie jest wasze najlepsze wakacyjne wspomnienie?

środa, 24 maja 2017

#159 Dlaczego w sierpniu lepiej unikać dużych miast?

Witajcie kochani! :)
Być może nie zaskoczę was, gdy powiem wam, że sierpień to możliwie najgorszy termin na włoskie wakacje. Zwłaszcza jeśli planujecie spędzać je w dużych miastach choć i nad morzem czy w małych miejscowościach często nie bywa lepiej.
Po pierwsze wyobrażacie sobie jaki zazwyczaj we Włoszech panuje upał w sierpniu? Już lipiec jest piekielnie gorący, ale w sierpniu temperatura zaczyna przekraczać zdrowy rozsądek i znaleźć ukojenie na placach wielkich miast nie jest tak łatwo jak może wam się wydawać.

Po drugie w miastach zostają tylko turyści i ci, którzy naprawdę nie maja wyboru. Sierpień to miesiąc urlopów i każdy choć trochę bardziej majętny lub rozsądniejszy Włoch, wyjeżdża czym prędzej poza miasto. W rzeczywistości także ci niemajętni starają się zniknąć i wyjechać chociażby na wieś.
Dużo prawdziwych restauracji i sklepów zostaje zamkniętych i pozostaje co najwyżej turystyczna masówka. W małych miasteczkach może pojawić się problem z zakupem chociażby świeżego pieczywa czy najpotrzebniejszych rzeczy. W dużych zdani jesteśmy jedynie na największe supermarkety i zatłoczone kawiarnie, które serwować będą turystyczne byle co.
Nie wspominając już nawet o kosmicznych kolejkach do każdej z turystycznych atrakcji.
Np. Skoro kolejka do weneckiej bazyliki jest kuriozalna w czerwcu lub pod koniec września to aż strach wyobrazić sobie co dzieje się tam w sierpniu. Rzym? Myślę, że zwiedzanie Rzymu w sierpniu także staje się od razu mniej przyjemne niż w ciągu pozostałych 11 miesięcy.
Problem może pojawić się także przy tankowaniu samochodu. Wiadomo, że wielkie, położone przy autostradach stacje nagle się nie zamkną, ale te mniejsze w miastach już tak.

Po trzecie, ceny naprawdę lecą w górę. Wiecie, jest to całkiem logiczne biorąc pod uwagę, że do Włoch zjeżdża się wtedy najwięcej turystów, a lokalni wyjeżdżają jak najdalej. W sumie nie znam żadnego Włocha, który na sierpień zostaje w mieście. Rosną ceny wszystkiego. Od hoteli, za które w sierpniu naprawdę można przepłacić, aż po miejsce w restauracji.

Jeśli nie macie innej możliwości to pewnie. Lepiej jechać w sierpniu niż nie jechać wcale, ale nie nastawiajcie się, że będą to super włoskie wakacje jeśli wybierzecie duże miasto. Kilkakrotnie zdarzyło mi się być we Włoszech w sierpniu, ale zawsze na jednej ze spokojnych wsi, a w dużych miastach bywałam max kilka godzin i już powoli dostawałam szału! Lepiej jednak ominąć chociaż okolice 15 sierpnia czyli Ferragosto. Wtedy przypada już kulminacja tego szaleństwa, a ceny lecą jeszcze wyżej!

Byliście kiedyś w sierpniu w Italii?:)

niedziela, 21 maja 2017

#158 Mediolan- I Navigli.

Witajcie kochani.:)
Zawsze wiedziałam, że jeśli dane mi będzie w końcu na spokojnie przemierzyć Mediolan to z pewnością wybiorę się do Navigli, najromantyczniejszego moim zdaniem miejsca w całym, wielkim Mediolanie. Dla mnie to trochę taka mała Wenecja i tak to sobie nazywam choć dla niektórych wcale nie musi być to takie trafne porównanie.:). Dodatkowo to właśnie w jednej z knajp na Navigli, do której zaprowadziła nas moja przyjaciółka, jadłam jedną z lepszych pizz we Włoszech. Nie spodziewałam się jakiegoś zaskoczenia, ale pizza była naprawdę wyśmienita. Może dlatego, że przyrządzana przez Neapolitańczyków ah. :D
Jak jednak wieczorne spacery na Navigli mają w sobie pewien magiczny klimat i nic dziwnego, że wiosenne i letnie dni przyciągają tam tak wielu zarówno mieszkańców jak i turystów.
Zobaczcie sami!





Byliście kiedyś na spacerze w Navigli? :)

czwartek, 18 maja 2017

#157 O włoskich urywkach z życia słów kilka, cz.1

Gdy myślę o szczęściu zawsze jestem tam...
Zamykam oczy by widzieć wszystko jeszcze lepiej i tak naprawdę robi mi się obojętne czy wyobrażam sobie siebie na jednej z szerokich plaż w Abruzzo czy na wyschniętych od słońca wzgórzach w Kalabrii. Kocham tam być i nie potrafię wyobrazić sobie szczerszego i czystszego uczucia. Często myślę o tych wszystkich wyprawach i próbuję przypomnieć sobie jaką radość dawały mi, gdy byłam małym dzieckiem. Pamiętam jak dziś, gdy mając 12 lat jak zwykle pakowałam się na wyjazd do Włoch i myślałam tylko o tym, że znów to poczuję. Zapach kremu przeciwsłonecznego na mocno opalonej skórze. Wyschnięte źdźbła trawy pękające po bosymi stopami, bo jako dziecko we Włoszech często biegałam na bosaka. Czy to po ostrej łące, czy to po rozgrzanym betonie. Zawsze kochałam chłonąć wszystko każdą komórką ciała. Pamiętam jak dziś, gdy mając te całe 12 lat stałam pośrodku pola w Abruzzo i patrzyłam w niebo. Pamiętam, że powiedziałam wtedy "Pierwszy raz tutaj widzę błękit zmieniający się w grafit". Niebo robiło się takie niespokojne, burzowe. Wiało i cały ten raj już za moment miał zamienić się w deszczową krainę. Tego dnia lało przez całe 15 minut. Stałam na tarasie wychylając się niebezpiecznie poza jego granice. Z tego położenia doskonale widziałam morze i walące w nie pioruny. Zawsze miałam słabość do wody. Trenowałam pływanie i do tej pory nic nie potrafi uspokoić mnie tak jak morskie fale. W ciągu 15 minut miało miejsce także potężne gradobicie. Powgniatało maski samochodów bardzo dotkliwie i widziałam rozpaczliwe miny niejednego z kierowców.
Tego lata działo się dużo magicznych rzeczy, o których tutaj nie napiszę, ale one zapisały się w mojej głowie na zawsze.
Tego lata pływałam też podczas sztormu przy czerwonej fladze, ignorując całkowicie ratownika, który finalnie wyszarpał mnie z wody ratując najpewniej tym samym moje nastoletnie życie.
Kolekcjonowałam naklejki, które dostawało się przy zakupie lodów. Cała moja rodzina musiała jeść te konkretne lody i dbać o to, aby naklejki się nie zdublowały. Czasem dostawałam darmowe porcje, bo uśmiechałam się szeroko i dukałam po włosku. Sprzedawca uśmiechał się wtedy jeszcze szerzej, uradowany najprawdopodobniej moimi staraniami i mówił "Che bella ragazzina!". Dostawałam swoją potrójną porcję lodów zamiast podwójnej.
Wracaliśmy w to miejsce kilkakrotnie i chyba, gdy myślę o największym włoskim szczęściu to właśnie to miasto widzę w swojej głowie. Miałam te 11,12,13 lat i czułam się tam wolna jak nigdzie indziej. Ja, osoba, która zgubi się wszędzie, pamiętałam wszystkie przecznice na pamięć i wszędzie chodziłam sama. Biegałam sama po plaży i czasem dochodziłam do innego miasta oddalonego o kilka kilometrów. Byłam blond 12 latką bez telefonu, dukającą ledwo po włosku, a mimo to nigdy się nie bałam. Czułam się wolna i jeszcze bardziej wolna. Znałam na pamięć położenie wszystkich moich ulubionych miejsc. Rano biegałam do ulubionego kiosku, który jak do tej pory pamiętam, znajdował się 5 ulic w prawo po wyjściu z apartamentu. Po południami biegałam po lody. Wydaje mi się, że gdybym nawet teraz znalazła się tam znów po tylu latach, które minęły... Zamknęłabym oczy i z pamięci poszła w każde utęsknione miejsce. Tyle razy planowałam tam później wrócić i zawsze lądowałam gdzie indziej. Trochę się boję. Co jeśli moje ukochane miejsca już nie istnieją? Co jeśli ten starszy pan nie prowadzi już kiosku? Czy na pewno dobrze jest zawsze wracać w miejsca, które znaczyły dla nas wiele? Czasem mi bardzo smutno, ale życie już takie jest. Niemożliwym jest wracać w każde miejsce, które widziały nasze oczy. Może dlatego to takie piękne. Magiczne. Może dlatego ja trzymam wszystko w sercu...
Rzadko kiedy z Italii wracaliśmy prosto do Polski. Po upalnych, włoskich tygodniach jechaliśmy dalej. Brakuje mi tego. Bycia dzieckiem w długiej trasie.


Dajcie znać czy podoba wam się nowa seria "o włoskich urywkach z życia słów kilka". Planuję takie szczere, pełne wspomnień posty, bo któż nie lubi czasem na nowo się rozmarzyć?

sobota, 13 maja 2017

#156 Mediolan- Duomo di Milano.

Cześć kochani! :)
Dziś zabieram was ponownie do Mediolanu. Wyczerpię materiał całkowicie i nie mam pojęcia o czym będę wam pisać po kolejnej wizycie! :D Ale spokojnie, zanim wrócę do Mediolanu na dłużej to najpewniej wyląduję w innym miejscu więc jakoś damy radę. :)
Dziś chcę pokazać wam największy symbol Mediolanu i zdaję sobie sprawę, iż najprawdopodobniej nie istnieje osoba, która nie kojarzyłaby tego miasta właśnie z Duomo i nie widziałaby go chociażby na pocztówkach czy w telewizji. Duomo zawsze mnie fascynowało. Głównie dlatego, że wciąż nie mogą pojąć jak możliwym jest stworzenie tak ogromnej budowy z zachowaniem tylu szczególików i przysięgam, że na żywo wszystko robi jeszcze większe wrażenie.
Chyba chwilami zaczynam rozumieć czemu budowa trwała tyle wieków..
Zawsze uważałam, że Mediolan to takie niewłoskie miasto i to zdanie podtrzymuję, ale gdzieś głęboko pod skórą zaczynam czuć, że może odnalazłabym się w tym zabieganym, niewłoskim mieście. Może jednak północ choć tak przeze mnie ignorowana, mogłaby stać się moim przeznaczeniem?
Dziwnie się czuję na północy Włoch. Mediolan potwierdza wszelkie moje obawy. Ludzie gdzieś biegną i już wcale nie są tacy życzliwi jak w Neapolu czy na Sycylii. Nie odwzajemniają twoich uśmiechów, nie zaczepiają cię, nie bije od nich taka południowa radość. Trochę gubię się w tych północnych centrach, czasem mi czegoś brakuje... Ale gdyby tak rzucić wszystko i patrzeć bez końca na mediolańskie Duomo? Czy potrafiłoby uspokoić mnie bardziej od szumu fal u stóp Neapolu?
Może o to chodzi.
Aby znajdować małe uspokajacze w każdym zakątku świata.
Może stając na chwilę przed Duomo, cały świat dookoła znika. Może nie ma już pędzących ludzi.








wtorek, 9 maja 2017

#155 Jak podróżować po Włoszech?

Myślę, że, aby skorzystać z wakacji trzeba robić wiele niecodziennych rzeczy. Nigdy nie mogłam zrozumieć ludzi, którzy jadą na urlop i zaszywają się w 5 gwiazdkowym hotelu gdzie tylko leżą nad basenem i piją. Tak samo jak ludzi, którzy przez cały urlop lecą gdzieś w dzikim pędzie. Nie krytykuję, każdy lubi coś innego, ale po prostu nie potrafię tego zrozumieć. No cóż.
Ja lubię podróżować po swojemu. We Włoszech czuję się jak w domu i nabieram zupełnie nowej, nie ujawnionej wcześniej energii.
Żyję pełnią życia. Tak niewiele i tak wiele zarazem. Dokładnie tak samo podróżuję- pełnią życia.
Poniżej mam dla was kilka wskazówek, które pomogą wam się odnaleźć we włoskich realiach i nadać nowego smaku waszej wyprawie.

1. Podróżuj jak Włosi.
Uwielbiam szybkie jazdy samochodem po włoskich autostradach prawie tak samo jak ocieranie lusterek w wąskich uliczkach na szczytach gór, ale na tym nie koniec. Uwielbiam podróżować jak Włosi. Rzymskie metro choć nie najpiękniejsze i niezbyt czyste było istną mieszanką kultur i zwyczajów. Pociągi mkną szybko w pięknej scenerii, a kierowcy autobusów
szaleją na zakrętach. Każdy publiczny środek transportu to pewna przygoda. Zakup biletu, znalezienie peronu, rozmowy, pytania, wątpliwości...
2. Jedz jak Włosi.
Nie oszczędzaj na wakacjach. Pytaj lokalnych mieszkańców o najlepsze restauracje lub wybieraj te, które być może nie wyglądają najciekawiej, ale pełne są śmiejących się i popijających wino ludzi. Zamów co tylko chcesz, a jako zwieńczenie zamów il vino della casa.
3. Nie spiesz się.
Jeśli zaczniesz się spieszyć we Włoszech to jesteś spalony na starcie. Nie popędzaj nikogo chyba, że chcesz, żeby wzięli cię za wariata. ;) Sam też nie leć Bóg wie gdzie. Zabytki stoją od wieków, poczekają na ciebie jeszcze minutkę.
4. Daj się ponieść emocjom.
Nawet jeśli twój włoski jest słaby- nie przejmuj się. Mów na tyle ile potrafisz, rozmawiaj z ludźmi w knajpach, pij z nimi wino i śpiewaj wieczorami włoskie piosenki. Ewentualne braki uzupełniaj gestykulacją i uśmiechami. :)
Teoretycznie powiem wam, że jeśli znacie włoski dość słabo to jesteście wygranymi. Dopóki mówiłam po włosku bardzo słabo, każdy próbował mi pomóc w jak najbardziej dosadny sposób. To znaczy, rysowali mi mapy, zaznaczali punkty, mówili wolno. Gdy zaczęłam mówić swobodnie, wszyscy przestali się mną przejmować. Teraz spotykam się tylko z machaniem rękoma, które mają wskazywać kierunki i tekstami w stylu" idź tam, dwanaście zakrętów w lewo, potem w prawo, na rondzie w lewo, za 100 metrów w prawo, jak zapomnisz to kogoś spytasz." Grazie. :D
5. Nie bój się zadawać pytań.
Patrz punkt wyżej. Na pewno uda ci się skleić podstawowe pytanie nawet jeśli nie ukończyłeś poziomu A1. Czasem mam wrażenie, że dla Włochów ważne jest to, że mówisz, a nie jak(to chyba nie tylko wrażenie). Proś o pomoc w znalezieniu najmniej uczęszczanej plaży, najbliższego straganu z owocami i wcale nie czuj się źle, że zadręczasz innych setkami pytań! :)
6. Myśl i baw się jak Włosi.
Wybierz się na święto patrona miasta lub na inscenizacje bitwy. Zabawa gwarantowana! Wybierz się na koncert lokalnych muzyków lub na degustację sera. Nic nie zbliży cię do Włochów jak wspólny śmiech i radość.
7. Mieszkaj jak Włosi.
Przerabiałam wiele wariantów i jednak samodzielne wynajęcie domu/mieszkania to najlepsza opcja. Szybko nauczysz się radzić sobie w obcym kraju w bardzo codziennych sytuacjach jak np. Zepsuta lodówka (w tym upale to naprawdę była tragedia), skończona butla z gazem, tłumaczenie panu od klimatyzacji co się zepsuło (miałam wrażenie, że koleś naprawdę czeka aż ja znajdę powód zepsucia tej klimy) itd itp. A, gdy zamarzy ci się leniwy wieczór, po prostu ugotujesz makaron, otworzysz wino i przesiedzisz do późna w szlafroku na swoim tarasie. No dobra, w szlafroku mogłoby być za ciepło. :)


A jakie są wasze sposoby na włoskie podróżowanie? :)

piątek, 5 maja 2017

#154 Najlepsze włoskie blogi modowe.

Witajcie kochani! :)
Pewnie większość z was myśląc o włoskich ulicach dużych miast, od razu myśli o świetnie ubranych, idealnie wyglądających Włochach i Włoszkach. Szczerze powiedziawszy im dalej na południe tym mniej można zobaczyć przestylizowanych ludzi, ale Rzym, Mediolan czy Wenecja zawsze robiły na mnie nie małe wrażenie także ze względu na to jak ubrani chodzą niektórzy ludzie. Zawsze uważałam, że Włosi mają najlepszy styl na świecie. Uwielbiam to, że często niby założą cokolwiek, niby tylko ułożą włosy i niby tylko zarzucą na siebie jakąś tam kurtkę, a mimo to wyglądają perfekcyjnie.

Właśnie z tego względu chciałam wprowadzić wam tutaj troszkę włoskiej mody i przedstawić wam moje ulubione blogi modowe prosto ze słonecznej Italii.

1. Mariano Di Vaio. BLOG
To już całkiem przegrana sprawa jeśli chodzi o utrzymanie zdrowego rozsądku, bo nie wiem czy istnieje ktokolwiek kto może pozostać niewzruszonym wobec uroku Mariano. Mam do niego jeszcze większy sentyment, bo był pierwszym zagranicznym blogerem, którego zaczęłam śledzić wieki temu! On po prostu wygląda zawsze bosko. Do tego wydaje się takim ciepłym człowiekiem. Cała jego rodzinka wydaje się świetna!
2. Chiara Ferragni.  BLOG
Zastanawiałam się czy Chiara powinna się tu znaleźć, bo w końcu kto jej jeszcze nie kojarzy? Jej twarz jest we Włoszech wszędzie. Ostatnia sesja zdjęciowa z Fedezem podbiła moje serce całkowicie i uważam, że są przesłodką parą. Także do Chiary trudno nie mieć sentymentu. Była pierwszą blogerką na tak znaczącą skalę. Nosi proste rzeczy zestawione w niebanalny sposób. Wygląda nonszalancko, młodzieżowo, FAJNIE.
3. Eleonora Petrella.  BLOG
Nie jest tak znana jak powyższa dwójka, ale według mnie jakością zdjęć i stylem wcale od nich nie odbiega. Uwielbiam jej uśmiech, jest całkowicie zaraźliwy. Do tego Mediolan w tle i czuję się jak w niebie przeglądając jej bloga! :)

4. Tommy Rosati. BLOG
No i mamy kolejnego mężczyznę w moim zestawieniu.Tym razem mojego rówieśnika. Uwielbiam jego miejski styl oraz klimatyczne fotki. Ten klimat zdjęć z pewnością jest jego znakiem rozpoznawalnym. :)
5. Diana De Lorenzi.  BLOG
Na blogu Diany mniej mody, a więcej podróży i przepięknych widoków. Autorka pisze, że idzie tam gdzie zaprowadzi ją serce. Nie sposób się z tym nie zgodzić podążając za jej relacjami z wypraw. Do tego teraz i ja mam ochotę odwiedzić wszystkie te miejsca.

Znaliście wcześniej te blogi? Chcielibyście post z moimi ulubionymi włoskimi insta dziewczynami? :)
Trzymajcie się cieplutko! <3

wtorek, 2 maja 2017

#153 Włoska zupa cebulowa.

Witajcie kochani!
Dawno nie było u mnie postu kulinarnego co wcale nie oznacza, że przestałam gotować. O nie, moja kuchnia ma się świetnie!
Dziś mam dla was przepis na włoską zupę cebulową, która jest super łatwa w przygotowaniu, a smakuje idealnie. Uwielbiam wszystko co z cebulą i przyznam, że wykonanie cebulowej zupy chodziło za mną już od jakiegoś czasu i, gdy w końcu kilka miesięcy temu znalazłam przepis idealny, wiedziałam co będzie kolejną potrawą, którą przygotuję. :)

Na dowód, że była przepyszna macie tylko jedno zdjęcie. Gdy już była gotowa i zaczęłam jeść to momentalnie zapomniałam o fotkach i przypomniało mi się jak już wszyscy zjedli i garnek był pusty. ;)

Składniki:
- 3-4 cebule
- 1 litr wody
- 3 kostki mięsne
- 2 kieliszki białego wina
- 2 łyżki mąki
- 50 g masła
- przyprawy
- 1 łyżeczka brązowego cukru
- 2 łyżki oliwy

Przygotowanie:
Kroimy cebulę na kostkę i przysmażamy w dużym garnku na 2 łyżkach oliwy i maśle przez kilka minut. Dodajemy wino i cukier. Gotujemy chwilę i dodajemy mąkę. Mieszamy co jakiś czas i gotujemy kilka minut. Po tym czasie dodajemy 3/4 wody z rozpuszczonymi kostkami. Doprawiamy, dodajemy resztę bulionu i gotujemy 30-50 minut na małym ogniu.

Smacznego! Dajcie znać jak wam wyszło. :)