Etykiety

sobota, 31 grudnia 2016

#116 Włoscy ulubieńcy 2016.

Witam was w ostatnim dniu tego roku! Troszkę smutno, prawda? :)
Na blogach o przeróżnej tematyce, już od kilku dni pojawiają się wpisy z podsumowaniami. Szczerze powiedziawszy nie wiedziałam czy coś takiego przygotować, ale ostatecznie stwierdziłam, że wersja włoska może was zaciekawić. :)
Na początku chciałabym zacząć od ulubieńców kosmetyczno pielęgnacyjnych. Nie ma ich wielu, ale za to zdobyły moje serce na długi czas. :)

Pierwszym produktem must have jest maść Gentalyn Beta. Może nie powinnam polecać wam lekarstw, ale naprawdę jest to najlepsza maść apteczna jaką w życiu miałam. Na dobrą sprawę jest to mój ulubieniec od 3 lat kiedy to po raz pierwszy dostałam na nią receptę we włoskim szpitalu.;D Ale od tej pory kupuję ją z każdym powrotem do Włoch i uratowałam nią już całą masę ludzi.;D To jedyne co na długi czas pomaga mi w walce z alergiami i obrzękiem skóry.
Nie zabrakło także pomadek do ust Labrosan. Skusiłam się na nie, bo kosztowały tylko nieco 1 euro i postanowiłam w końcu je wypróbować, bo odkładałam to zawsze na bliżej nie określony czas. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wydawało mi się, że te pomadki czymś śmierdzą i wcale nie są to zapachy, których oczekiwałam po przeczytaniu na opakowaniu. Czego spodziewałam się za 4 złote?;D Jednak po jakimś czasie postanowiłam dać im drugą szansę i już się nie zawiodłam. Nawilżają lepiej niż osławione carmexy, nie zamarzają na mrozie jak to się dzieje z carmexami i naprawdę po czasie mają bardzo ładne, delikatne zapachy.

Książką roku za to spokojnie może zostać "Mafia, spółka jawna". Z całym szacunkiem dla mojego cudownego Saviano, to właśnie "Mafia, spółka jawna" była książką, do której wracałam kilka razy. Jest napisana bardzo konkretnie. Duża dawka informacji i przypadków, co dla takiego mafiologa jak ja jest wielką sprawą. :D

Jedzonko roku jest najtrudniej wybrać, gdyż generalnie lubię jeść wszystko co włoskie. Niemniej jednak krem czekoladowy z bergamotką był dla mnie wielkim, smakowym zaskoczeniem i baaaardzo mi się to spodobało.

Jeśli musiałabym wybrać jeden włoski film tego roku to zdecydowanie byłby to "Stanno tutti bene", o którym wam pisałam.
Był to film, który dał mi bardzo wiele do myślenia i  po, którym jeszcze długo odczuwałam swego rodzaju żal. Jeszcze raz chciałabym go polecić wszystkim fanom włoskiego kina, ale także i tym, którzy są akurat w trudnym życiowym momencie lub szukają przysłowiowego sensu owego życia.
TU WAM PISAŁAM :)
Serialem z Italii, który męczyłam bezustannie była "Gomorra", którą obejrzałam całą chyba trzy, albo cztery razy. Po neapolitańsku, po neapolitańsku z włoskimi napisami, po polsku z włoskimi napisami... Przetrenowałam wszystkie konfiguracje, jednak tylko po neapolitańsku ma właściwy sobie charakter.

Czego za to najchętniej słuchałam w 2016r? Odkryłam w sobie prawdziwą miłość do "Pronto a correre" od Marco Mengoni oraz przez całe lato uparcie śpiewałam "Vorrei ma non posto" oraz "Ragazza magica". Zdecydowanie "Vorrei ma non posto" było najczęściej wyśpiewaną, odtworzoną, wysłuchaną piosenką tego roku.

Włoskim słowem roku zostaje "Allora" co wcale nie powinno dziwić nikogo kto miał ze mną do czynienia w języku włoskim. To jest jak uzależnienie, ale przysięgam, że przestanę!

Włoskim miejscem w Polsce zostaje nie kto inny tylko moja ukochana restauracja "SpaccaNapoli" dzięki, której choć przez chwilę czuję się jak w mojej drugiej ojczyźnie. Mogłabym napisać dla nich poemat, ale zostawię to na osobną notkę, przysięgam.

Włoskim miastem tego roku byłaby za to Taormina. Przepiękne miejsce pełne magii, gdzie historia styka się namacalnie z codziennością. Luksus, bogactwo, zupełnie inne oblicze Sycylii. Mogłabym tam zamieszkać, albo zostać przynajmniej na najbliższy rok.

Widokiem, który najbardziej zaparł mi dech w piersiach był za to widok z tarasu widokowego na plażę w Tropei. Nie doceniłam jej dwa lata temu, ale lepiej późno niż wcale i w tym roku postarała się na tyle, abym zostawiła w niej kawałek mego serca. Wyobraźcie sobie mnie z szeroko otwartą buzią i błyszczącymi oczami, bo właśnie tak wyglądałam chłonąc otaczające mnie piękno. Chyba nie potrafię opisać tego słowami. To trzeba poczuć, aby mieć pojęcie co pragnę wam przekazać. Będąc tam pomyślałam, że właśnie tu zbiega się moje 20 lat włoskich podróży i właśnie tego miejsca szukałam całe życie.


Niebawem wracam do Włoch, ale jeśli mogę sobie czegoś życzyć na 2017 rok... to życzę sobie, abym wracała jeszcze parokrotnie w tym nadchodzącym roku, bo jak to powiedział mój włoski znajomy "Oczywiście, że będziesz wracać bez końca. Italia kocha cię jeszcze mocniej niż ty ją". I tego się trzymajmy, bo swojej drugiej ojczyzny nie zdradzę nigdy.
A czego wam mogłabym życzyć w 2017?
Oczywiście podróży, bo to one kształcą nas najbardziej. Życzę wam wielu odległych destynacji, nowych znajomości, nowych smaków, nowych łez wzruszenia w oczach. Życzę wam wszystkich pięknych rzeczy, które zobaczą wasze oczy. Nadmorskich miast, wysokich szczytów, nieznanych dotąd placów i deptaków. Życzę wam poznawania nowych miast, krajów i kultur. Bawcie się doskonale! :)
I do usłyszenia już w Nowym Roku. :*

czwartek, 29 grudnia 2016

#115 Dlaczego umawiać się z Włochem?


Witajcie! :)
Pamiętacie mój październikowy wpis (kiedy to było!) o tym dlaczego lepiej nie umawiać się z Włochem? ;) Dziś mam dla was kontynuację tej śmiesznej historii, ale lepiej będzie jeśli zaczniecie od 1 części, tam wszystko jest wyjaśnione. KLIK :)
Tym razem skupię się na pozytywnych aspektach przyjaźni/związków/bliskich relacji z Włochami.
Keep calm, to tylko lekka notka z przymrużeniem oka. ;)

1. Włosi uwielbiają dzieci. Swoje, cudze, bez różnicy! Czasem mam wrażenie, że uwielbiają je bardziej od swych kobiet i przynajmniej mieszkańcy odległego południa traktują je o nieba lepiej.

2. Dopóki mają nadzieję na coś więcej, starają się wypaść jak najlepiej i zrobić wrażenie. Może dotyczy to generalnie większości mężczyzn, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że Włosi zawsze starają się być w tym najlepsi na świecie. :>

3. Włosi zawsze starają się wyglądać jak najlepiej i bardzo o siebie dbają co jednak w pewnym stopniu może zacząć być przesadą i wadą. Ja jednak zawsze podziwiam ich chociażby idealnie przycięte brody. :D

4. Mamią pięknymi słowami, które nie zawsze są prawdziwe, ale przyznać im trzeba, że komplementować i podrywać umieją jak mało kto. Pięcio minutowa pogawędka i dziesięć uroczych komplementów. Czasem wydaje mi się, że dobrzy z nich aktorzy i ZAWSZE idealnie wiedzą co powiedzieć. Zupełnie jakby mieli przećwiczone teksty na każdą ewentualność. Powiem wam, że
trochę mnie to bawi i zdarza mi się roześmiać, gdy słyszę te wszystkie bajery choć może nie powinnam. xd

5. Włosi potrafią się bawić. Będą śpiewać, tańczyć, żartować, zdobywać przyjaciół w jednej chwili i zdecydowanie nie przejmować się tym czy wypada i kto co o nich myśli. To zdecydowanie moja ulubiona cecha południowców.

6. Dobre jedzenie masz gwarantowane. Nawet jeśli nie w jego wykonaniu to przynajmniej w wykonaniu jego rodziny. Choć... Nigdy nie poznałam jeszcze Włocha, który nie potrafiłby czegoś ugotować. "Czegoś" nie mam na myśli wody w garnku.;D
Podstawą jest zrobienie chociaż spaghetti!

7. Większość z nich jest bardzo pewna siebie. Nie narzekają i z reguły nie zadręczają się myśleniem o swoich wadach, wpadkach i porażkach.

8. Włosi to taki naród misiów. Uwielbiają się przytulać i nawet nie mam tu na myśli podtekstów i prób ugrania czegoś tym przytulaniem. Po prostu. :) Wszak przytulanie się to piękna sprawa!

9. W towarzystwie dziewczyny zazwyczaj starają się być kulturalni. Chodzi o to, że np. starają się nie przeklinać w jej otoczeniu, a przynajmniej ja do takiego otoczenia przywykłam od zawsze. ;) Przepraszają za brzydkie słowa i zawsze mówią "Ej, ale ty tak nigdy nie mów, to nieładnie." :D Całkowicie mnie to rozkłada na łopatki!

Dodalibyście coś od siebie?:) Miłego dnia!

poniedziałek, 26 grudnia 2016

#114 Koncert Marco Mengoni.

Witajcie kochani! :)
Jak tam brzuszki po świątecznym szaleństwie?  Ja jestem rozleniwiona jak nigdy i czas dla mnie mógłby zatrzymać się chociaż na chwilkę, bo wcale nie chcę wracać do rzeczywistości! ;)



Znalazłam jednak momencik wśród mojego okrutnie męczącego lenistwa (:P), aby do was napisać.
Długo zastanawiałam się czy powinien pojawić się taki wpis i co powinnam w nim zamieścić, bo nie jestem chyba najlepszą osobą do relacjonowania koncertów. W całym swoim życiu byłam zaledwo na kilku i zazwyczaj byłam ledwo przytomna z powodu targających mną emocji, a tym razem moja nieprzytomność osiągnęła już wszelkie kresy!
Szczerze, idąc na koncert Marco, który był w Warszawie we wtorek, byłam pewna, że będę płakać przez cały czas ze wzruszenia. Chciało mi się płakać dzień przed, godzinę przed, 15 min przed.... A potem wszedł na scenę i emocje podskoczyły mi tak gwałtownie, że nigdy w życiu bym się nie rozpłakała! Nawet na siłę.


Moja miłość do Marco to dość świeża sprawa. Oczywiście znałam go od początku. Szybko zrobiło się o nim głośno i każdy kto choć troszkę interesuje się włoską muzyką, musiał słyszeć o jego sukcesie w THE X FACTOR, o jego udziale na Festiwalu w San Remo i na Eurowizji.
Marco zawsze wydawał mi się przeuroczym człowiekiem o hipnotyzującym głosie, ale coś na poważnie drgnęło we mnie niecałe 2 lata temu.
Gdy usłyszałam "Io ti aspetto" kilka dni po premierze w jednym z włoskich barów, chciałam słuchać już tylko tego i tylko tego i zawsze tego.

Pewnie wiecie jak to jest, gdy idziecie na koncert kogoś kogo uwielbiacie. Z jednej strony jesteście bardzo podekscytowani, z drugiej troszkę się obawiacie. Czy naprawdę jest tak cudowny jak myślicie?

Marco jest cudowny. Oczywiście i ja miałam lekkie obawy. Niby widziałam tysiące jego wywiadów i za każdym razem zdobywał moje serce swoimi dojrzałymi odpowiedziami. Niby oglądałam setki live, ale niepewność zostaje zawsze.
Na koncercie w Warszawie było bardzo dużo Włochów i właśnie dlatego, gdy Marco spytał "english or italian?" wszyscy krzyczeli "italiano". Chyba wszyscy, ja też tak krzyczałam. ;)
Byłam oczarowana tym jak cudownie zwraca się do publiczności, rozśmiesza nas, wygłupia się, JEST LUDZKI. Jak opowiadał nam o swoim zespole, o bliskich mu ludziach, jak cieszy się muzyką razem z nami.
Moje przypuszczenia potwierdziły się, albo inaczej- rzeczywistość przerosła moje przypuszczenia. :)
Marco jest przecudownie pozytywnym człowiekiem i mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda mi się pójść na jego koncert.

Znaliście go wcześniej? Lubicie?
Ja nie mogłam zrobić sobie lepszego prezentu świątecznego!
Myślę, że jeszcze zrobię o nim jakąś konkretniejszą notkę więc pozostańcie czujni! ;)

piątek, 23 grudnia 2016

#113 Panforte.

Witajcie kochani!
Jest mi troszkę przykro, bo to już ostatni post z włosko świątecznej serii. Nie wierzę jak szybko nam minął ten wspólny czas! Mam też nadzieję, że posty wam się podobały, bo oczywiście po świętach nie będę próżnować i czeka was wiele wiele nowości, ale jednak już z poza tej magicznej otoczki. ;)
Wszystko co dobre szybko się kończy, ale oczywiście nie pozwalam sobie na marudzenie, bo wszak całe to lenistwo i świętowanie jeszcze przed nami. :D

Do Wigilii jeszcze ok.1,5 dnia więc może ktoś z was skusi się na przygotowanie jednego z moich ulubionych świątecznych ciast- Panforte. Szczerze powiedziawszy, w tym roku przegięłam z przyrządzaniem słodkości, a jeszcze 2 dni temu dostałam ogromną paczkę od przyjaciółki z Mediolanu... ;) Myślę, że jednak to wszystko się nie zmarnuje i jakoś z rodzinką będziemy musieli sobie poradzić z moim szaleństwem wypiekowym. :D
Panforte jest wypiekiem tradycyjnym dla Toskanii. Głównie rozpowszechniony jest w Sienie. Jest to troszkę taki klejący się piernik, ale jeszcze bardziej aromatyczny i niebezpiecznie słodki dzięki przeróżnym rodzajom bakalii. Z tego to powodu zaleca się go jeść pokrojonego na cienkie plasterki przy akompaniamencie dobrego, czerwonego wina. ;)

Składniki:
- 100g orzechów laskowych
- opakowanko (ok.10-15 sztuk) suszonych fig
- 100 g migdałów
- 2 garści suszonych morel
- opakowanie kandyzowanej skórki pomarańczowej
- nieco ponad pół szklanki mąki
- 2 płaskie łyżki kakao
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1 łyżeczka zmielonych goździków
- pół szklanki cukru pudru
- 30g rozpuszczonego masła
- szklanka rozpuszczonego miodu

Przygotowanie:
Tortownice wyłóżcie papierem do pieczenia i solidnie wysmarujcie dno i boki masłem, ponieważ jeśli zrobicie to niedokładnie to za nic nie odkleicie ciasta od papieru.;) Całe szczęście w tym roku w końcu zrobiłam to w 100% zawodowo. :D
Posiekajcie orzechy, migdały i bakalie i wymieszajcie w misce z mąką, kakao, cynamonem i goździkami. Zróbcie to na tyle dokładnie, aby wszystkie bakalie były pokryte mąką.
Na małym ogniu musicie umieścić rondelek z miodem, masłem i cukrem pudrem. Mieszacie i podgrzewacie aż do całkowitego rozpuszczenia i połączenia się składników. Jeszcze ciepły miód wylewacie na bakalie i szybko mieszacie, ponieważ im dłużej będzie to trwać tym trudniej będzie ruszyć łyżką.;) Nie może być widać ani kawałka suchych składników!
Masę przelewacie do tortownicy i dogniatacie drewnianą łyżką lub dłonią do denka. Pieczecie ciasto w piekarniku rozgrzanym do 170 stopni przez około 30-35min.
Po upieczeniu ciasto musi spokojnie ostygnąć i dopiero po tym czasie powinniście próbować wyjąć je z tortownicy.


Smacznego! :)
Jedliście już kiedyś panforte?

wtorek, 20 grudnia 2016

#112 Gli struffoli.

Witajcie kochani!
Święta jeszcze się nie zaczęły, a ja już jestem przejedzona. Niestety tak to jest jak się uczestniczy w cukierniczym biznesie i do tego samemu produkuje się tych słodkości co nie miara!
Obiecałam wam, że ten tydzień będzie nieco słodszy więc zapraszam was do czytania. Być może uda mi się was troszkę zainspirować i wprowadzicie na wigilijny stół trochę nowości. :)

Gli struffoli to moje odkrycie ostatnich dwóch lat. Przepis mam prosto z Włoch od mamy kolegi więc niemożliwe, żeby cokolwiek nie wyszło. ;)
Przez cały ten rok nie mogłam się doczekać kiedy znów je przygotuje. Są wciągające, uzależniające, nieprzyzwoicie słodkie i przeurocze, gdy już je przyozdobimy. :)
Jeśli już musiałabym przyrównać do czegoś struffoli to powiedziałabym, że to troszkę taki groszek ptysiowy tylko jeszcze bardziej chrupiący, aromatyczny i zdecydowanie słodszy.
Jest to świąteczny przysmak, który jada się w Neapolu i okolicy, ale oczywiście nie tylko, gdyż podobny przysmak pod innymi nazwami możemy spotkać między innymi na Sycylii ( Pignolata siciliana) czy w Abruzzo (cicerchiata). Przepisy różnią się zazwyczaj jedynie szczegółami. Np. rodzajem dodanego alkoholu czy zdobieniem.
Jak jednak gli struffoli (jak zwał tak zwał, nie dam rady przytoczyć wszystkich nazw ;D)to zawsze małe "piłeczki" smażone na głębokim tłuszczu. Mniam!


Składniki:
- 1/3 szklanki cukru pudru
- 3 jajka
- 1 żółtko
- 2 łyżki likieru anyżowego 
- skórka starta z 1 pomarańcza
- 2 szklanki mąki 00
- 60g roztopionego masła
+

- kilka łyżek miodu
- skórka kandyzowana z pomarańcza
- kolorowe posypki


Przygotowanie:
Przesiewamy mąkę i dodajemy kolejno: cukier, cukier, jajka + żółtko, skórkę pomarańcza, masło, likier. Zagniatamy z tego ciasto i zostawiamy na 30 min pod ściereczką. Następnie odrywamy kawałki ciasta, formujemy z nich długie i cienkie wałeczki, a następnie kroimy. Ważne, żeby kawałki, które odcinamy były dość małe miały ok. 1 cm długości. Może troszkę więcej. Takie kuleczki zanurzamy w rozgrzanym oleju i smażymy aż uznamy, że są ok. Wykładamy nasze ciasteczka do miski, najlepiej wyłożoną papierowym ręcznikiem kuchennym, aby wchłonąć nadmiar tłuszczu. Tak przygotowane struffoli możemy trzymać w suchym miejscu o temperaturze pokojowej, spokojnie przez kilka dni. Przed podaniem warto zanurzyć je w miodzie, dodać skórkę pomarańczową i posypać kolorowym "confetti". :) 


Ten wieniec to moja zeszłoroczna twórczość. :)
Jedliście kiedyś struffoli? :)

PS. Przepraszam was za różną wielkość czcionek, ale w połowie wpisu coś zepsułam i chyba nie potrafię już tego ogarnąć (próbowałam :p).

niedziela, 18 grudnia 2016

#111 Świąteczne reklamy we Włoszech.

Witajcie kochani! :)
Jest mi niezmiernie miło, że właśnie czytacie kolejny post ze świątecznej serii. Do Bożego Narodzenia pozostało kilka dni, a ja szykuję dla was jeszcze kilka świątecznych niespodzianek, które specjalnie zostawiłam na ostatni tydzień. Pozostańcie więc czujni i wyczekujcie nowych notek.

Dzisiaj choć na chwilkę chciałam przenieść was do magicznej krainy, bo właśnie taką zdolność mają świąteczne reklamy. Z reguły denerwuje się widząc je w telewizji, ale te powiązane z Bożym Narodzeniem wyjątkowo oglądam. :) Uwielbiam świąteczne melodie, ogromniaste choinki i ciepło bijące od innych ludzi. Mam nadzieję, że i was uda mi się zarazić świąteczną życzliwością, która powinna trwać cały rok.

1. Lavazza 1984
2. Zabawki 1983 

3. Panettone 1985
4. Bauli 2015
5. Bauli 2013
Moje ulubione to dwie ostatnie! Uwielbiam tą piosenkę prawie tak mocno jak Pandoro, a reklamy Bauli nigdy nie zawodzą.
A która jest wasza ulubiona? :)

czwartek, 15 grudnia 2016

#110 Włoskie szopki bożonarodzeniowe.

Witajcie kochani! :)
Przedświąteczny czas= szalony czas, gdyż zawsze jest tak wiele do zrobienia, a dni kurczą się i kurczą (pomocy!). To też powód, dla którego nie ma mnie tutaj specjalnie często i nawet wasze wpisy komentuje z niezłym poślizgiem.
Przyznam, że pół dnia zastanawiałam się o czym tutaj do was napisać. Pomysły są, ale te które mam wolałabym zostawić na następny tydzień, aby jeszcze bardziej osłodzić wam oczekiwanie na święta.
Pomyślałam więc, że skoro ostatnio wspominałam wam co nieco o szopkach bożonarodzeniowych to może powinnam rozwinąć temat troszkę bardziej?
Zawsze chciałam zobaczyć te słynne szopki z wielkich, włoskich miast, ale na otarcie łez udawało mi się jedynie te mniej osławione w mniejszych miasteczkach i wioskach. Nie powiem, że to źle, bo nie mam powodów do narzekań, ale szopka z Mediolanu na pewno robi jeszcze większe wrażenie! :)

Jak już wam wspominałam we wcześniejszym poście, szopki świąteczne wywodzą się właśnie z Włoch i powstają one nie tylko w kościołach, na głównych placach czy ulicach, ale i w prywatnych domach! Wydaje mi się, że w Polsce nie jest to specjalnie rozpowszechnione, a jeśli już to szopki nie są tak wystawne.
Zawsze zachwycały mnie także figury tworzone specjalnie do tych szopek. Wśród klasycznych postaci Maryi czy Jezusa, także znane osobistości ze świata polityki, mody czy filmu. Wystarczy, aby wydarzyło się coś istotnego związanego z tymi osobami i nowa "szopkowa" figura gotowa!
Przyznaje, że zastanawiam się czy nie rozpocząć nowej kolekcji.;D

 Figurka Matteo Renzi po tym jak po klęsce referendum podał się do dymisji.
 Trump i Clinton. W rękach Trumpa oczywiście flaga USA oraz napoletański symbol szczęścia. :)

A tutaj za to znienawidzony ostatnio Gonzalo Higuain. Oh Gonzalo jak mogłeś zdradzić Napoli? ;)

Teraz może co nieco o szopce napoletańskiej? :)
 Taką piękną szopkę możecie podziwiać między innymi w Reggia di Caserta niedaleko Neapolu.
Toż to takie cudowne miejsce!
A jeśli wciąż wam mało to koniecznie musicie udać się na Via San Gregorio Armeno, znanej na całym świecie właśnie z bożonarodzeniowych cudów. 
W tradycyjnej szopce z Neapolu nie powinno zabraknąć:
Benino- pasterza, który śni o narodzinach Jezusa.
Il vinaio oraz Cicci Bacco- winiarz? Sprzedawca win w każdym razie. 

Rybaka.
Vicienzo i Pascale- personifikacje karnawału i śmierci.
Mnich.
Cyganka.
Stefania.
La meretrice- symbol seksualności, przeciwieństwo niewinności i czystości Maryi.
Trzej królowie.
Sprzedawcy- 12, każdy reprezentuje jakiś miesiąc i swój produkt np. sprzedawcy sera, wędlin, jajek...
Największy efekt "Wow" i tak wywołuje zazwyczaj szopka z Mediolanu. Jest ogromna i zawsze starannie wykonana. Każdy jej element jest zachwycający i dopracowany. W tym roku motywem przewodnim jest stara część miasta Materna wykuta w skale. Ahhh :)




Lubicie oglądać szopki bożonarodzeniowe? :) A może widzieliście kiedyś taką w Mediolanie, albo Neapolu?

(zdjęcia : milano.repubblica.it http://viaggi.corriere.it/ )

niedziela, 11 grudnia 2016

#109 Bożonarodzeniowe zwyczaje we Włoszech.

Witajcie kochani!
Dziś przychodzę do was z już czwartym postem o tematyce świątecznej i obiecuję, że na tym wciąż nie koniec. :)
Tym razem będzie troszkę o świątecznych zwyczajach.
Nigdy nie spędziłam świąt Bożego Narodzenia w Italii choć zawsze o tym marzyłam i nawet dostałam wielokrotne zaproszenie na Wigilię i święta w jednym z włoskich miast u mojej przyjaciółki, ale wiecie jak to jest... Rodziny na święta się nie opuszcza i mimo, iż chciałabym przeżyć "przygodę" jaką byłaby włoska magia świąt, to też nie wyobrażam sobie tego czasu bez mojej rodziny!
Wykorzystuję więc wszelkie zamienniki, aby stworzyć troszkę Italii u siebie. Przygotowuje włoskie potrawy, wymieniam się ze znajomymi setkami zdjęć naszych wigilijnych stołów i opowiadamy sobie o wszelkich zwyczajach. Mam ogromną nadzieję, że któregoś roku zorganizujemy sobie we Włoszech taką małą wigilijkę na kilka dni przed, ah! :)

Nie o tym jednak miałam pisać, a znów całkiem straciłam wątek! Chciałabym przybliżyć wam kilka włoskich, świątecznych zwyczajów, o których udało mi się dowiedzieć. :)

1. Tak jak i u nas, we Włoszech święta na dobrą sprawę rozpoczynają się od Wigilii 24.12 spędzonej w gronie najbliższych osób wedle zasady "Boże Narodzenie spędzaj z rodziną, Wielkanoc z kim chcesz".
2. Tradycyjnie na wigilijnym stole powinno znaleźć się 13 potraw czyli więcej niż w Polsce. Zazwyczaj są to potrawy rybne, makaronowe, warzywne. Przede wszystkim postne.
3. Uczta siedmiu ryb czyli siedem z potraw powinno być na bazie rybnej. Ku uczczeniu siedmiu sakramentów.
4. Nie może też zabraknąć słodkości! Boże Narodzenie to właśnie czas na między innymi Panpepato, Panforte, Pandoro, Panettone i wiele wiele innych. Trudno byłoby wymienić wszystko, gdyż każdy region ma swoje tradycyjne, słodkie przysmaki.

5. Po wieczerzy wigilijnej, rodzina nie rozchodzi się! To wtedy zaczyna się gra w karty lub w popularną Tombolę.
6. Kwestia prezentów jest zależna od rodzin i regionów. Prezenty można wręczać zaraz po kolacji, po pasterce, albo 25.12 rano.
7. Jeśli chodzi o ubiór choinki, jest to dość ściśle określone. Choinkę powinno ubierać się 8 grudnia czyli w święto Niepokalanego poczęcia NMP, które we Włoszech jest dniem wolnym od pracy. Rozbierać zaś 6 stycznia czyli...
8. W kolejne święto, które ma trochę inny charakter niż w Polsce. 6 stycznia we Włoszech obchodzona jest L'Epifania. Tego dnia do dzieci przychodzi Befana- staruszka przypominająca czarownicę, przylatująca na miotle z prezentami. Niegrzeczne dzieci dostaną węgiel, grzeczne słodycze. Popularne są też cukierki wyglądające jak węgiel, bo któż by miał sumienie dać dziecku prawdziwy węgiel? ;)
9. Co jeszcze kojarzy się ze świętami we Włoszech? Oczywiście szopki! Tak, tak w Polsce także je mamy, ale te włoskie są naprawdę monumentalne. Nie znajdują się one jedynie w kościołach, ale i w prywatnych domach i na placach ulic. W końcu to z Italii wywodzi się szopkowa tradycja.
10. Mikołaj to po prostu Babbo Natale. :) Uroczo prawda?

Co jeszcze mogę dodać? Nie sposób byłoby opisać wszystko, a ja opowieści moich znajomych chłonę chyba każdą komórką ciała! Już nie mogę się doczekać mojego Pandoro, włoskich piosenek i cinepanettone, które specjalnie z okazji świąt, puszczę sobie w tle. :)

A na koniec...
Dzieci, które dowiedziały się, że słodyczy w tym roku od Befany nie będzie.;D I zachwycająca szopka prosto z Mediolanu!

Do usłyszenia! :*

czwartek, 8 grudnia 2016

#108 Świąteczne piosenki po włosku.

Witajcie kochani! :*
Tworząc dla was tego posta, pierwszy raz w tym roku słucham świątecznych piosenek. :) Dzięki temu zaczęłam odczuwać chociaż trochę tej grudniowej magii, która nie udzieliła mi się ani przy kupowaniu prezentów, ani przy pieczeniu pierników, ani przy wysyłaniu paczek. :>
Na początku zastanawiałam się czy powinnam pisać wam o dzisiejszym święcie (Niepokalanego Poczęcia NMP), które choć nie obchodzone w Polsce (w takim stopniu, bo domyślam się, że przez kościół jest jak najbardziej obchodzone!), we Włoszech jest dniem wolnym od pracy i przyzwoleniem na ubieranie choinek. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że zamiast przedstawiać wam suche fakty, pokaże wam troszkę świątecznych piosenek po włosku. :)

Może wiecie, a może nie, ale Włosi nie słyną raczej ze świątecznych kolęd ani piosenek. Oczywiście nie zmienia to faktu, że przetłumaczyli na swój język większość (albo i wszystkie?) najbardziej znane bożonarodzeniowe utwory.
Osobiście bardzo lubię ich słuchać, bo o ile angielskie wersje wychodzą mi już czasem bokiem, włoskie nie są tak oklepane i zawsze wprowadzają mnie w dobry nastrój.
Jestem ciekawa czy znacie te wykonania i jak wam się podobają!







Przypadło wam coś do gustu?:)

poniedziałek, 5 grudnia 2016

#107 Świąteczne prezenty dla Italofila.

Witajcie kochani!
Do świąt pozostało nam jeszcze trochę czasu więc kupienie prezentu wciąż możliwe. Nie wykluczone, że jeśli macie w swoim otoczeniu jakiegoś szalonego Italofila to uda mi się was zainspirować! Ze smutkiem muszę stwierdzić, że u mnie takich osób brak (choć zawsze mogę zrobić prezent samej sobie? :>). Przedstawione pomysły powinny trafić w każdy gust. Ja na pewno bym się z nich ucieszyła. :)

1. Kosz włoskich przysmaków.
Czy może być coś lepszego niż włoskie jedzenie (jeśli się ze mną nie zgadzacie, po prostu przemilczcie.:D)? Kosz z włoskimi wyrobami można zamówić w internecie lub przygotować samemu. Proponowałabym dobrą oliwę, wino, jakiś oryginalny makaron(warto polować na ten w zabawnych kształtach i kolorach tylko w sumie nie wiem jak z jego dostępnością w Polsce), ser, prosciutto, ciastka typu cantucci. Kiedyś mój tata dostał taki kosz na święta od włoskich znajomych(każdy ma włoskiego znajomego hah) i sprawiło nam to dużo radości. Naprawdę takie drobnostki potrafią uradować lepiej niż drogi prezent. :)
2. Moka.
Chyba jeden z włoskich klasyków. Znajdziecie w każdym włoskim domu. Skoro nie mają czajników to chociaż mokę muszą mieć. :D Idealne dla fana kawy. W Polsce nie jest to zbyt popularne więc tym bardziej na plus!


3. Książki z Włochami w tle.
Mam w domu niezliczoną ilość książek po włosku i książek o Włoszech. Nie ma możliwości, aby te tematy kiedykolwiek mi się znudziły. Po włosku czytać można dla hobby i wprawy, a o Włoszech z miłości. Polecam szczególnie propozycje ze zdjęć. Tzn. Akurat jeśli chodzi o ten różowy romansik to tak średnio polecam...Po prostu był pierwszą z brzegu książką po włosku. :D Ale Saviano polecam każdemu, bo to człowiek historia, a Brandys i jego podróże włoskie to moje odkrycie roku. To samo z resztą z książkami Erri De Luca. Kończę drugą i jeszcze dwie przede mną! Jeśli chodzi o nie czytających po włosku to niestety tylko dwie z dobytku literackiego De Luca, są przetłumaczone na język polski. 


4. Buty made in Italy.
Skórzane buty prosto z Włoch to zawsze świetny wybór. Ja swoją ulubioną parę upolowałam na przecenie ze 120 euro na 60 już z 3 lata temu i są jak nowe! Do tego najwygodniejsze buty jakie miałam. Przysięgam.:)
5. Mapa Włoch.
Ostatnio widziałam piękną mapę Królestwa Neapolu za ponad 3 tysiące złoty i zakochałam się w niej. Jednak na pewno można znaleźć coś taniej, a taka mapa to świetny dodatek na ścianę dla każdego miłośnika Italii.
6. Perfumy Giorgio Armani, albo Moschino.
Jak dla mnie perfumy Armaniego i Moschino zawsze ładnie pachną i nie ma wśród nich bubli. Ostatnio całkowicie straciłam głowę dla tych.;D Kocham Moschino za ich niesamowite projekty.
7. Tombola.
Prawdopodobnie byłabym najszczęśliwsza na świecie gdyby ktoś w Polsce ze mną w nią zagrał. 
Do tego Tombola jest całkowicie świąteczną grą! 
8. Gomorra na DVD.
Nie będę już więcej mówić. ;) Wystarczy tyle, że jest to najlepszy włoski serial. 
9. Bilety lotnicze.
Do Włoch oczywiście, bo gdzie indziej? Nie jest to najtańszy prezent pod słońcem, a na pewno nie tak tani jak tombola czy moka, ale kupując bilety z wyprzedzeniem, można znaleźć interesujące promocje, a bilety w dane miejsce to już połowa sukcesu.;)

Co jeszcze włoskiego można kupić?
Jeśli nie skusicie się na cały kosz przysmaków to może chociaż na doskonałe wino? To wydatek rzędu kilkudziesięciu złoty, a na pewno ucieszy przyjaciela. Jak nie wino to może grappa? A jeśli nie alkohol i myślimy o czymś naprawdę drobnym to może breloczek z Vespą? Fajnym pomysłem są też filiżanki do espresso. Może dorwiecie takie z włoskimi widoczkami lub miastami? Ja zawsze tracę głowę dla malowanych miseczek i talerzy z papryczkami, albo cytrynami. Specjalny nożyk do Nutelli zadowoli każdego łasucha! Tym, którzy kochają się w Italii platonicznie, można kupić włoską gramatykę na początek, a tym którzy jadą po raz pierwszy, zestaw przewodników. 

Co sądzicie o moich włoskich propozycjach? Co byście dodali? 

piątek, 2 grudnia 2016

#106 Cinepanettone.

Witajcie moi mili.:)
Wraz z przyjściem grudnia, postanowiłam zamieścić na blogu kilka całkowicie świątecznych wpisów! Szczerze powiedziawszy nadal nie dociera do mnie, że za 3 tygodnie już święta. Paczki nie wysłane, ba nawet zawartości nie kupione(pisałam to kilka godzin wcześniej, teraz już jednak mam wszystko:D), brak prezentów dla bliskich...
Dziś jednak nie będę wam marudzić na czas przepływający mi między palcami, bo nie warto kłócić się z rzeczami, na które wpływu nie mamy. :)

Pewnie zastanawia was tytuł? Musicie przyznać, że cinepanettone brzmi dość intrygująco!
Cinepanettone to tak naprawdę połączenie dwóch włoskich słów. Taki neologizm, który zadomowił się w Italii na dobre.
Cine (cinema)- kino i Panettone- pyszne, drożdżowe ciasto, które tradycyjnie je się w święta Bożego Narodzenia(polecam wam spróbować, zaraz obok Pandoro:)).
Co tak naprawdę kryje się pod tą tajemniczą nazwą?
Już wam mówię!
Cinepanettone to seria włoskich filmów produkowanych specjalnie na święta Bożego Narodzenia. Pierwszy film tego typu powstał dość dawno temu, w 1983 roku i zatytułowany był "Vacanze di Natale".

Od tej pory lista produkcji skupiającej się na bożonarodzeniowych perypetiach bohaterów, rozrosła się w zastraszającym tempie! Właściwie jest kilku reżyserów (Neri Parenti, Carlo Vanzina, Enrico Oldoini), którzy prześcigają się w wymyślaniu kolejnych "głębokich" i "porywających" fabuł.
Włoskie cinepanettone to już po prostu pewna klasyka. Wychodzę z założenia, że świąteczne produkcje nigdy nie są specjalnie rozbudowane i przemyślane więc płytkość włoskiego kina w tym przypadku nie powinna mnie zadziwiać. Cinepanettone mają być przecież jedynie lekkimi komediami. Niekiedy pełnymi żenujących, seksualnych żartów.
Nie zawsze były i są to filmy stricte związane ze świętami. Chodzi o samą śnieżną otoczkę.
Nie mogę uwierzyć jakim cudem ludzie są w stanie oglądać to w kinie (wyobrażacie sobie, żeby specjalnie kupić na to bilet, zapłacić i patrzeć na to ponad godzinę? Ja chyba nie), ale może oglądając to przy zapalonych choinkowych światełkach, w otoczeniu rodziny, przegryzając panettone i patrząc na to jednym okiem, produkcja nabiera jakiegoś klimatu?
Nie wiem czy chce się o tym przekonywać. Próbowałam, naprawdę. 20 minut to najwięcej ile mogę na to poświęcić, ale myślę, że warto spróbować i przekonać się samemu. Zawsze jestem zdania, że warto dać szansę nawet największemu gniotowi, bo dzięki temu poznajemy daną kulturę, wyrabiamy sobie opinie i ewentualnie wiemy czego unikać na przyszłość. ;)
Dla spragnionych większej dawki cinepanettonowych (czyż nie pięknie to odmieniłam?) emocji:
Kilka dni temu wyszedł kolejny film z tej serii, a mianowicie "Un Natale al sud" (zwiastun macie poniżej), a już 15.12 pora na kolejny "Natale a Londra- Dio salvi la regina" (też dałam wam zwiastun, jak szaleć to szaleć.;)).


Spotkaliście się kiedykolwiek z tym określeniem? Może udało wam się obejrzeć któryś z filmów? :)

środa, 30 listopada 2016

#105 Che sarà. Historia jednej piosenki zapisanej w życiu.

Witajcie. :)
Jeśli musiałabym wybrać piosenkę życia, której słuchałabym już zawsze, byłoby to bez wątpienia Che sarà.
Myślałam o tym wpisie od tygodnia i naprawdę miałam w głowie tyle myśli, a gdy przyszło co do czego i usiadłam nad tym pustym, białym plikiem to jak zwykle wszystko ze mnie wyparowało.
To nie tak, że trudno mi coś napisać, bo pisanie zawsze przychodziło mi łatwo i właściwie mogłabym zapełnić swoimi tłumaczeniami całą główną stronę bloga. Po prostu to co mam w sercu, chyba tam utknęło i jak na złość nie chce przejść do głowy. Ah to zrządzenie losu.
Obiecałam wam kiedyś na blogu trochę włoskiej prywaty, a wy zareagowaliście bardzo pozytywnie więc pozwólcie, że dziś z niej skorzystam.
Czy jest tu osoba, która nigdy nie słyszała Che sarà? Myślę, że tak mimo, iż jest to bardzo znana piosenka, która nawet w polskich radiach bywa od czasu do czasu maltretowana.
Jeśli chodzi o moje włoskie dojrzewanie to mogę śmiało powiedzieć, że dorastałam z Che sarà i Azzurro. Między innymi, bo było tego sporo. Funiculì śpiewane w aucie na włoskich autostradach na przykład. Pierwsze samodzielne tłumaczenia Tiziano Ferro i Erosa Ramazzotti.  Jednak to właśnie Che sarà i Azzurro zawsze były najbliżej mego młodego serca.
Nie wiem czy rozumiałam tą piosenkę tak jak powinnam mając na przykład 12 lat, ale myślę, że z każdym kolejnym rokiem rozumiałam ją coraz lepiej. Zwykłe, wyśpiewane słowa zaczęły kiełkować w moim sercu. Zostały tam.
Równy tydzień temu minął kolejny rok, właściwie już 22 rok mojego życia i jak zawsze spędziłam ten dzień przy Che sarà.
Niektóre rzeczy są blisko nas przez cały czas, ale potrzebujemy długich lat, abyśmy uświadomili sobie jak nieodłączną część naszej egzystencji stanowią.
Dawno dawno temu (za lasami, za górami- co można potraktować dosłownie, bo rzecz działa się we Włoszech) ktoś zadedykował mi tą piosenkę, nucąc jej pierwszą zwrotkę.

Paese mio che stai sulla collina
disteso come un vecchio addormentato
(...)
paese mio ti lascio io vado via.

Kraju mój, który jesteś na wzgórzu
wyciągnięty jak śpiący staruszek
(...)
Kraju mój, zostawiam cię, odchodzę.

To jedna z tych piosenek, które dla kogoś mogą być tylko słowami. Słowami, które teraz czytacie. Dla kogoś mogą być tęsknotą, silnymi emocjami. Dla kogoś mogą być utęsknieniem za utraconym rajem.
Czy właśnie tak smakuje zakorzeniona w sercu tęsknota? To niesamowite jak działają słowa.
Jak przypominają mi wszystkie chwile i miejsca. Wszystkich ludzi.
Nie jest łatwo należeć do dwóch miejsc jednocześnie i czasem nie chciałabym o tym pamiętać.
Zamykając oczy wszystko może być łatwe i poukładane na odpowiednich półeczkach.
Czasem myślę, że moi przyjaciele mają łatwiej. Na co dzień mają wszelkie moje tęsknoty na wyciągnięcie ręki.
Troszkę im potajemnie zazdroszczę, ale tylko odrobinkę.
Finalnie i tak należymy do jednego świata więc czemu by tęsknić za jednym małym rajem?


Jak jest z wami? Jaką piosenkę wybralibyście na piosenkę życia? Jakie tęsknoty wami targają? Gdzie jest wasze miejsce?

poniedziałek, 28 listopada 2016

#104 Caponata.

Witajcie kochani. :)
Od razu zadam wam proste pytanie. Czy wyobrażacie sobie Włochy bez dobrej kuchni? Bez świeżej bazylii, białej jak śnieg mozzarelli albo bez aromatycznego risotto?
Naprawdę nie wiem gdzie na świecie znalazłabym sobie miejsce gdyby nie było na nim Italii i wszystkich jej smaków.
Dawno nie było u mnie przepisu mimo, że włoskie dania powstają u mnie jedno po drugim. Moja włoska część zdecydowanie dominuje, gdy jesteśmy w kuchni, a to co najlepsze i tak dopiero przed nami! Panie i Panowie, jeszcze moment i święta, a co za tym idzie miesiąc przeznaczony na włoskie wypieki.
Dziś jednak stale pozostaje w jesiennym klimacie i mam dla was przepis z jesiennym królem- bakłażanem. Zasadniczo to nie wiem czy bakłażan jest typowo jesiennym warzywem i bardzo rzadko po niego sięgam, ale swoją kolorystyką i smakiem nierozerwalnie kojarzy mi się z opadającymi liśćmi.
Caponata, bo tak nazywa się potrawa, którą wam zaproponuję jest bardzo popularna na Sycylii i myślę, że jeśli choć raz tam byliście to zdarzyło się wam jeść prawdziwą caponatę, której smak nie tak trudno  przenieść do własnej kuchni, ponieważ co Sycylijczyk to inny przepis! :)
Caponata kojarzy mi się ze wszystkimi słonecznymi chwilami i późnymi, sycylijskimi obiadami. Jak jej więc nie kochać?

Składniki:
-3 bakłażany
-2-4 ząbki czosnku
-5 pomidorów
-garść czarnych oliwek
-garść kaparów
-2 cebule
-przyprawy
-oliwa

Przygotowanie:
Na patelni rozgrzewamy oliwę i dusimy bakłażana pokrojonego w kostkę, na małym ogniu. Dusimy aż zmięknie i lekko zbrązowieje. W między czasie dodajemy cebulę, czosnek i oliwki. Doprawiamy i dusimy jeszcze chwilkę. Proponuję wam od razu gotować w garnku, a nie na patelni jak zrobiłam za pierwszym razem!;D Dodajemy pokrojone w paski pomidory i kapary. Jeszcze raz doprawiamy i gotujemy przez kilka minut.
Gotowe!

 Jedliście kiedyś Caponatę? :)

sobota, 26 listopada 2016

#103 Włochy- piękne miejsca cz.8

Ciao!:*
Są takie miasta na świecie, które można odwiedzać kilkanaście razy, a nadal mało się o nich wie. Nie można poznać danego miasta w pośpiechu choć często słyszę, że są ludzie dla których ważne jest BYĆ, a nie ZOBACZYĆ.
Jakie to piękno jest w tym wszystkim, gdy dniami i nocami włóczysz się po jakimś mieście i poznajesz jego sekrety, ulice, o których nigdy nie wspominały przewodniki.
W odkrywaniu najważniejszy jest czas i pokora.
Czas, który daje nam wolność, możliwość przystanięcia gdzieś na długie minuty zamieniające się w godziny.
Czas, w którym możemy się zgubić, cieszyć chwilą i chłonąć wszystkie bodźce.


Właśnie tak mam ze Sieną. Już kiedyś wam o niej sporo pisałam i właściwie zawsze, gdy jest okazja, dodaje coś o Sienie. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, mając chyba 14 albo 15 lat, moją pierwszą myślą było- "Jestem w raju. Chce tu żyć, mieszkać, studiować i gubić się codziennie".
Z całym szacunkiem do mojej wielkiej miłości do Neapolu i Rzymu- kocham te miasta, a zwłaszcza Napoli, ale żadne inne miasto poza Sieną nigdy nie odebrało mi mowy na tak długo.
Gdy jesteś w Neapolu, idziesz nad morze, albo na SpaccaNapoli i masz wrażenie, że stworzyła to wszystko jakaś magiczna siła. W Rzymie pierwsze co robisz to idziesz na Watykan, aby zachwycać się sztuką, albo doświadczyć duchowego przeżycia, a w Sienie?
Siena nie ma swojego Watykanu. Nie ma też zatoki neapolitańskiej. Ba! W ogóle nie zobaczysz z niej morza! A mimo to w Sienie unosi się jakiś niesamowity duch czasu. Piękna Siena, która kiedyś była etruską osadą, która z czasem stała się symbolem bankowości. Która wciąż zachwyca swoją XII wieczną katedrą, która wciąż ściąga na Piazza del Campo tysiące turystów.
Siena to takie włoskie must have i nie wiem jak kiedyś mogłam żyć bez niej.
Zadziwiające, że byłam w niej tyle tyle razy, a wciąż czegoś mi brakuje.








Jesteśmy tu gdzie numer 8! :D
Byliście kiedyś w Sienie czy wszystko przed wami?